Otworzyłam ciemną szafkę, która miała przeszklony przód. Poczułam odurzającą woń kurzu. Wiedziałam, że nadszedł czas na poważną rozmowę z pokojówką, która miała tyle zapału do sprzątania co ten, pożal się Boże, człowiek, który zamiast skupić się na teraźniejszości wspomina zamierzchłą przeszłość Simona Ammanna. Zacisnęłam rękę na delikatnej szyjce kieliszka i szybkim ruchem wyciągnęłam go z wnętrza mahoniowego mebla. Zamknęłam jego drzwiczki i postawiłam naczynie na śliskiej, wypolerowanej powierzchni. Odwróciłam się o sto-osiemdziesiąt stopni, a mój apatyczny wzrok padł na wpół pustą butelkę wina. Czy byłam pesymistką? Skoro zamiast do połowy napełnionego bordową cieczą flakonu dostrzegałam, iż praktycznie świecił nicością? Wprost uwielbiałam moje przemyślenia na temat własnego charakteru, temperamentu i podejścia do życia. Chyba każdy raz w życiu miał takie dziwne chwile, w których zagłębiał się w odmęty własnej duszy. A może to ja odbiegałam psychiką od normalnych ludzi?
Wyjęłam drewniany korek i odłożyłam go na bok. Przechyliłam przedmiot z trunkiem i nalałam sobie lampkę wytrawnego, czerwonego alkoholu. Nigdy nie rozumiałam i nie ufałam człowiekowi, który był abstynentem. Jak głupim trzeba być, aby zrezygnować z tak wielkiej przyjemności życia na ziemskim padole? Z moich ust ponownie wypłynęła mieszanka gazów. Zaczerpnęłam wystarczającą dawkę tlenu zawartego w powietrzu i podstawiłam pod wargi fragment szkła. Już po chwili umoczyłam je w niebiańskim napoju, znanym od zamierzchłych czasów starożytności.
Skierowałam swoje wyprane z emocji kroki w kierunku wspomnianego salonu. Na białej, ośnieżonej powierzchni z pięknym telemarkiem wylądował właśnie Stefan Kraft. Czyżby powracał stary, dobry skoczek z formą z czasów wygranego Turnieju Czterech Skoczni? Zatopiłam ciemne tęczówki w jego sylwetce. Właśnie olśnił wszystkich rzędami białych równych zębów, jawiących się w szczerym uśmiechu. Moje kąciki ust również mimowolnie powędrowały ku górze. Pewna siebie podeszłam do kanapy i usiadłam na podłokietniku. Kątem oka spostrzegłam, że postura mojego narzeczonego gwałtownie się poruszyła, zmieniając pozycję z leżącej na wpół siedzącą.
- Liczysz, że któryś się połamie? Miałabyś jutro sporo roboty. - odrzekł zaczepnie. Nie miałam najmniejszej ochoty na przekomarzanie się z Nim. Poprzedni dzień zaręczyn doszczętnie mnie wykończył. Zsunęłam się z podwyższonej powierzchni i zajęłam miejsce obok przyszłego małżonka. On bez żadnego pytania ani chwili zawahania ułożył własną głowę na moich udach. Zerknęłam na niego spod przymrużonych powiek. Zobaczyłam tylko ten jego cyniczny uśmiech i nabrałam chęci na upicie kolejnego łyka. Czy zwalenie go z nóg miało jakikolwiek sens? Chciałam w spokoju popatrzeć na końcówkę pierwszej serii konkursu i miałam totalnie w tyle co robi Clemens. - Brak reakcji? Kobieto przyprowadź mi Lukrecje. - spróbował ponownie wywołać u mnie zalążek złości. Wszystko na marne Panie Kalberg.- Wiesz, że chciałbym aby ta szopka nie była fikcją. To ty zaprzepaszczasz naszą szansę. - zaczął poważnie. Jego słowa nie trafiły do mnie w całości. Kiedy na ekranie zobaczyłam zwijającego się z bólu reprezentanta Austrii upuściłam pusty kieliszek na podłogę. Usłyszałam trzask rozbijanego szkła.
- Wykrakałeś. - syknęłam, wstając na równe nogi i podchodząc do płaskiego telewizora, zawieszonego pośrodku limonkowej ściany. Zacisnęłam dłonie z taką siłą, iż poblakły mi delikatne kłykcie. Przed obliczem zamajaczył mi obraz grupki ratowników medycznych, noszy, niewielkiej czerwonej torby, wypchanej sprzętem, potrzebnym do najbardziej skomplikowanych zabiegów. Zbliżenie na zawodnika. Rozlana dookoła nogi krew, sącząca się z szarego kombinezonu. Kość.. Złamana jak najmniej wytrzymała zapałka. Nie zdążyłam opanować jęku, wydobywającego się z wnętrzności mego gardła. Zakryłam zimną kończyną popękane, malinowe usta. Rozwarłam wargi i z racji przypływu emocji ugryzłam śniadą, jedwabną skórę. Nie czułam bólu. Byłam przerażona. Właśnie zobaczyłam blond czuprynę, wyłaniającą się spod kasku z rekinem. Michael Hayboeck. Gość na naszych zaręczynach, którego stan psychiczny przyszło mi oceniać. Ten sam, który wpatrywał się w moje zdjęcie, jak gdyby było arcydziełem. Człowiek wyglądem bliźniaczy do tego, z którego uczuciami pogrywałam. Czy miałam wyrzuty sumienia? Tak, ale wytłumaczyłam je niestrawnością po spożytej, niezwykle dużej ilości trunku. Przeklęłam pod nosem i zacisnęłam powieki. Dlaczego on?
***
- Nie musisz zaczynać od jutra. - powiedział, obserwując każdy mój ruch. Chodziłam po własnej sypialni jak oszalała. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Czy to był stres przed pierwszym pacjentem, przed kuracją rehabilitacyjną, a może przed spojrzeniem w jego tajemnicze, przenikliwe tęczówki? Odgoniłam ostatnią myśl i przeniosłam rozkojarzone spojrzenie na partnera. Od kiedy zrobił się taki czuły? Ta cała gadka o tym, że nie musimy się męczyć.. Jak można żyć w spokoju z kimś kogo się nie kocha... Z człowiekiem postrzeganym w kategoriach wroga, nie przyjaciela, a co dopiero ukochanego. Ułożyłam dłonie na biodrach.
- Nie zmieniłam stosunku do Ciebie tylko dlatego, że na moim palcu znalazł się jakiś drogi pierścionek. Świecidełko nie wymazuje wspomnień. Ozdóbka nie wypełnia czyjegoś serca tym najpiękniejszym z uczuć. - zmieniłam temat. Czy chciałam wywołać kolejna kłótnię tylko po to, aby odpędzić uczucie sfrustrowania wypadkiem obcego skoczka? Możliwe.. Taki miałam charakter. Nie liczyłam się z nikim oprócz samej siebie. A jednak czyjś los mną wstrząsnął... To zapewne ze względu na pracę. Praca ponad wszystko.
- Znowu to robisz. - stwierdził, opuszczając podbródek. - Nie chcesz dopuścić do siebie myśli, że mogłabyś mnie pokochać. - wykonał krok w moją stronę. - Boisz się kochać.. - kolejne stąpnięcia. Tym razem szybsze i pewniejsze. Dzieliło nas zaledwie 10 centymetrów. Z wrogością spojrzałam na jego udawaną bezradność. - Dlaczego mi to robisz? - nie wierzyłam mu. Nigdy nie dał mi chociaż krzty czułości, a teraz? Co on do cholery wyprawiał? Chwycił moją twarz w ręce. Teraz mogłam spojrzeć w jego ciemne, nic nie mówiące oczy. Było za późno zanim zareagowałam na zbliżające się w moim kierunku ciepłe usta. Nasze wargi się połączyły. Po raz pierwszy od pięciu lat ten człowiek mnie pocałował. Czy ja śniłam? Boże.. Co to za przeklęty koszmar? Dlaczego odwzajemniłam ten gest? Dlaczego w tamtym momencie nie porwały go diabły? Czemu mnie zostawiły na ziemi i nie wciągnęły w czeluście piekielne?
Odsunął się ode mnie. Spojrzał w moje oczy i nieoczekiwanie wybuchnął donośnym śmiechem. Popatrzyłam na niego spode łba. Debil. No po prostu debil. Zmrużyłam powieki do tego stopnia, że ledwo widziałam, otaczający mnie świat.
- Musisz być na prawdę rozbita psychicznie przez tego marnego Michaelka. Na prawdę uwierzyłaś w ta bajeczkę? Ale ty jesteś naiwna. - mówił między kolejnymi napadami wydźwięków, wydawanych z powodu radości.. Tym razem powód jego szczęścia był dla mnie wyjątkowo bolesny. Coś we mnie zawrzało. Poczułam nagłe ukłucie w sercu i przypływ adrenaliny, złości i czystego gniewu. Zaczęłam uderzać, zaciśniętymi w pięści dłońmi o jego ramiona, barki i brzuch. Ostatni cios był na tyle mocny, że zgiął się w pół. Odszedł na bezpieczną odległość, stając oko w oko z drzwiami. - Warto było. - rzucił na odchodne, a ja ledwo opanowałam swój organizm, aby nie rzucić się w pościg za tym dupkiem.
Osunęłam się na panele. Znowu mnie tak potraktował. Jak rzecz, a nie kobietę. Wyczuwałam podstęp, dlaczego więc w porę temu nie zapobiegłam. Nienawidziłam go.. Cholernie go nienawidziłam. Po raz kolejny alkohol uderzył mi do głowy, która zapulsowała od epicentrum rozpoczynającego się cierpienia. Obiecałam sobie, że już nigdy nie zaufam temu mężczyźnie. Po raz kolejny złożyłam pusta obietnicę.
,,Łatwiej odbudować zburzone miasto niż zburzone zaufanie.''
***********************
Hejka! Jest i numer piąty.
Tym razem Lukrecja.
Znowu spóźniona. Nie będę obiecywać poprawy.
Stwierdziłam, że chcę pisać dla własnej przyjemności.
Dlatego od teraz gdy nie będę miała weny, nie będę się do tego zmuszać.
Dziękuje za wszystkie wyświetlenia i wytrwałe czytelniczki.
Uwielbiam Was kochane ♥
Pozdrawiam ;*