sobota, 27 sierpnia 2016

Obietnica Piąta

Postawiłam ostatni krok w stronę kuchni. Nie zwróciłam najmniejszej uwagi na postać spoczywającą spokojnie na sofie w salonie, przez który przechodziłam. Oparłam dłonie o blat i wtedy do moich uszu dobiegł ledwo słyszalny, zgaszony głos komentatora. Czy ten mężczyzna miał wigor na poziomie zero? Chyba minął się z powołaniem, a w swej ciasnej kanciapie siedział z przymusu. Westchnęłam ciężko. Czasami, słysząc te wszystkie mdłe słowa, miałam ochotę sama zostać dziennikarką sportową i pokazać potencjał drzemiący w pięknie skoków narciarskich.
Otworzyłam ciemną szafkę, która miała przeszklony przód. Poczułam odurzającą woń kurzu. Wiedziałam, że nadszedł czas na poważną rozmowę z pokojówką, która miała tyle zapału do sprzątania co ten, pożal się Boże, człowiek, który zamiast skupić się na teraźniejszości wspomina zamierzchłą przeszłość Simona Ammanna. Zacisnęłam rękę na delikatnej szyjce kieliszka i szybkim ruchem wyciągnęłam go z wnętrza mahoniowego mebla. Zamknęłam jego drzwiczki i postawiłam naczynie na śliskiej, wypolerowanej powierzchni. Odwróciłam się o sto-osiemdziesiąt stopni, a mój apatyczny wzrok padł na wpół pustą butelkę wina. Czy byłam pesymistką? Skoro zamiast do połowy napełnionego bordową cieczą flakonu dostrzegałam, iż praktycznie świecił nicością? Wprost uwielbiałam moje przemyślenia na temat własnego charakteru, temperamentu i podejścia do życia. Chyba każdy raz w życiu miał takie dziwne chwile, w których zagłębiał się w odmęty własnej duszy. A może to ja odbiegałam psychiką od normalnych ludzi?
Wyjęłam drewniany korek i odłożyłam go na bok. Przechyliłam przedmiot z trunkiem i nalałam sobie lampkę wytrawnego, czerwonego alkoholu. Nigdy nie rozumiałam i nie ufałam człowiekowi, który był abstynentem. Jak głupim trzeba być, aby zrezygnować z tak wielkiej przyjemności życia na ziemskim padole? Z moich ust ponownie wypłynęła mieszanka gazów. Zaczerpnęłam wystarczającą dawkę tlenu zawartego w powietrzu i podstawiłam pod wargi fragment szkła. Już po chwili umoczyłam je w niebiańskim napoju, znanym od zamierzchłych czasów starożytności.
Skierowałam swoje wyprane z emocji kroki w kierunku wspomnianego salonu. Na białej, ośnieżonej powierzchni z pięknym telemarkiem wylądował właśnie Stefan Kraft. Czyżby powracał stary, dobry skoczek z formą z czasów wygranego Turnieju Czterech Skoczni? Zatopiłam ciemne tęczówki w jego sylwetce. Właśnie olśnił wszystkich rzędami białych równych zębów, jawiących się w szczerym uśmiechu. Moje kąciki ust również mimowolnie powędrowały ku górze. Pewna siebie podeszłam do kanapy i usiadłam na podłokietniku. Kątem oka spostrzegłam, że postura mojego narzeczonego gwałtownie się poruszyła, zmieniając pozycję z leżącej na wpół siedzącą.
- Liczysz, że któryś się połamie? Miałabyś jutro sporo roboty. - odrzekł zaczepnie. Nie miałam najmniejszej ochoty na przekomarzanie się z Nim. Poprzedni dzień zaręczyn doszczętnie mnie wykończył. Zsunęłam się z podwyższonej powierzchni i zajęłam miejsce obok przyszłego małżonka. On bez żadnego pytania ani chwili zawahania ułożył własną głowę na moich udach. Zerknęłam na niego spod przymrużonych powiek. Zobaczyłam tylko ten jego cyniczny uśmiech i nabrałam chęci na upicie kolejnego łyka. Czy zwalenie go z nóg miało jakikolwiek sens? Chciałam w spokoju popatrzeć na końcówkę pierwszej serii konkursu i miałam totalnie w tyle co robi Clemens. - Brak reakcji? Kobieto przyprowadź mi Lukrecje. - spróbował ponownie wywołać u mnie zalążek złości. Wszystko na marne Panie Kalberg.- Wiesz, że chciałbym aby ta szopka nie była fikcją. To ty zaprzepaszczasz naszą szansę. - zaczął poważnie. Jego słowa nie trafiły do mnie w całości. Kiedy na ekranie zobaczyłam zwijającego się z bólu reprezentanta Austrii upuściłam pusty kieliszek na podłogę. Usłyszałam trzask rozbijanego szkła.
- Wykrakałeś. - syknęłam, wstając na równe nogi i podchodząc do płaskiego telewizora, zawieszonego pośrodku limonkowej ściany. Zacisnęłam dłonie z taką siłą, iż poblakły mi delikatne kłykcie. Przed obliczem zamajaczył mi obraz grupki ratowników medycznych, noszy, niewielkiej czerwonej torby, wypchanej sprzętem, potrzebnym do najbardziej skomplikowanych zabiegów. Zbliżenie na zawodnika. Rozlana dookoła nogi krew, sącząca się z szarego kombinezonu. Kość.. Złamana jak najmniej wytrzymała zapałka. Nie zdążyłam opanować jęku, wydobywającego się z wnętrzności mego gardła. Zakryłam zimną kończyną popękane, malinowe usta. Rozwarłam wargi i z racji przypływu emocji ugryzłam śniadą, jedwabną skórę. Nie czułam bólu. Byłam przerażona. Właśnie zobaczyłam blond czuprynę, wyłaniającą się spod kasku z rekinem. Michael Hayboeck. Gość na naszych zaręczynach, którego stan psychiczny przyszło mi oceniać. Ten sam, który wpatrywał się w moje zdjęcie, jak gdyby było arcydziełem. Człowiek wyglądem bliźniaczy do tego, z którego uczuciami pogrywałam. Czy miałam wyrzuty sumienia? Tak, ale wytłumaczyłam je niestrawnością po spożytej, niezwykle dużej ilości trunku. Przeklęłam pod nosem i zacisnęłam powieki. Dlaczego on?

 ***

- Nie musisz zaczynać od jutra. - powiedział, obserwując każdy mój ruch. Chodziłam po własnej sypialni jak oszalała. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Czy to był stres przed pierwszym pacjentem, przed kuracją rehabilitacyjną, a może przed spojrzeniem w jego tajemnicze, przenikliwe tęczówki? Odgoniłam ostatnią myśl i przeniosłam rozkojarzone spojrzenie na partnera. Od kiedy zrobił się taki czuły? Ta cała gadka o tym, że nie musimy się męczyć.. Jak można żyć w spokoju z kimś kogo się nie kocha... Z człowiekiem postrzeganym w kategoriach wroga, nie przyjaciela, a co dopiero ukochanego. Ułożyłam dłonie na biodrach.
- Nie zmieniłam stosunku do Ciebie tylko dlatego, że na moim palcu znalazł się jakiś drogi pierścionek. Świecidełko nie wymazuje wspomnień. Ozdóbka nie wypełnia czyjegoś serca tym najpiękniejszym z uczuć. - zmieniłam temat. Czy chciałam wywołać kolejna kłótnię tylko po to, aby odpędzić uczucie sfrustrowania wypadkiem obcego skoczka? Możliwe.. Taki miałam charakter. Nie liczyłam się z nikim oprócz samej siebie. A jednak czyjś los mną wstrząsnął... To zapewne ze względu na pracę. Praca ponad wszystko.
- Znowu to robisz. - stwierdził, opuszczając podbródek. - Nie chcesz dopuścić do siebie myśli, że mogłabyś mnie pokochać. - wykonał krok w moją stronę. - Boisz się kochać.. - kolejne stąpnięcia. Tym razem szybsze i pewniejsze. Dzieliło nas zaledwie 10 centymetrów. Z wrogością spojrzałam na jego udawaną bezradność. - Dlaczego mi to robisz? - nie wierzyłam mu. Nigdy nie dał mi chociaż krzty czułości, a teraz? Co on do cholery wyprawiał? Chwycił moją twarz w ręce. Teraz mogłam spojrzeć w jego ciemne, nic nie mówiące oczy. Było za późno zanim zareagowałam na zbliżające się w moim kierunku ciepłe usta. Nasze wargi się połączyły. Po raz pierwszy od pięciu lat ten człowiek mnie pocałował. Czy ja śniłam? Boże.. Co to za przeklęty koszmar? Dlaczego odwzajemniłam ten gest? Dlaczego w tamtym momencie nie porwały go diabły? Czemu mnie zostawiły na ziemi i nie wciągnęły w czeluście piekielne?
Odsunął się ode mnie. Spojrzał w moje oczy i nieoczekiwanie wybuchnął donośnym śmiechem. Popatrzyłam na niego spode łba. Debil. No po prostu debil. Zmrużyłam powieki do tego stopnia, że ledwo widziałam, otaczający mnie świat.
- Musisz być na prawdę rozbita psychicznie przez tego marnego Michaelka. Na prawdę uwierzyłaś w ta bajeczkę? Ale ty jesteś naiwna. - mówił między kolejnymi napadami wydźwięków, wydawanych z powodu radości.. Tym razem powód jego szczęścia był dla mnie wyjątkowo bolesny. Coś we mnie zawrzało. Poczułam nagłe ukłucie w sercu i przypływ adrenaliny, złości i czystego gniewu. Zaczęłam uderzać, zaciśniętymi w pięści dłońmi o jego ramiona, barki i brzuch. Ostatni cios był na tyle mocny, że zgiął się w pół. Odszedł na bezpieczną odległość, stając oko w oko z drzwiami. - Warto było. - rzucił na odchodne, a ja ledwo opanowałam swój organizm, aby nie rzucić się w pościg za tym dupkiem. 
Osunęłam się na panele. Znowu mnie tak potraktował. Jak rzecz, a nie kobietę. Wyczuwałam podstęp, dlaczego więc w porę temu nie zapobiegłam. Nienawidziłam go.. Cholernie go nienawidziłam. Po raz kolejny alkohol uderzył mi do głowy, która zapulsowała od epicentrum rozpoczynającego się cierpienia. Obiecałam sobie, że już nigdy nie zaufam temu mężczyźnie. Po raz kolejny złożyłam pusta obietnicę.

,,Łat­wiej od­bu­dować zburzo­ne mias­to niż zburzo­ne zaufanie.''


***********************
Hejka! Jest i numer piąty.
Tym razem Lukrecja.
Znowu spóźniona. Nie będę obiecywać poprawy.
Stwierdziłam, że chcę pisać dla własnej przyjemności.
Dlatego od teraz gdy nie będę miała weny, nie będę się do tego zmuszać.
Dziękuje za wszystkie wyświetlenia i wytrwałe czytelniczki.
Uwielbiam Was kochane ♥
Pozdrawiam ;* 
 

 

piątek, 12 sierpnia 2016

Obietnica Czwarta

- Pospiesz się. - odrzekłam ospałym głosem, wykonując ręką niedbały gest ponaglenia. Chłopak z posępną miną przemierzył ostatni fragment chodnika, który dzielił go od srebrnego, nieco przestarzałego Audi. Nacisnął klamkę i wdrapał się na odrobinę podwyższone siedzenie. Gdy zajął właściwe miejsce, mogłam w spokoju sprawdzić stan lusterek i innych podstawowych aspektów, usprawniających jazdę samochodem. W myślach stwierdziłam, iż od ostatniej podróży nic nie uległo zmianie. Włożyłam kluczyk do stacyjki i rzuciłam w stronę brata ostatnie, niepewne spojrzenie. 
- Jedź już. - warknął pod nosem, nie patrząc w moim kierunku. Dokładnie widziałam jego zaszklone oczy. Skutecznie powstrzymywał wybuch szlochu na widok oddalającego się domu. Pewnym ruchem, wprawiłam auto w zakręt i całe mieszkanie wraz z wszystkimi wspomnieniami, zarówno pięknymi, jak i tymi, które przyprawiały mnie dreszcze załamania, zostały w tyle. Raz na zawsze porzuciłam bolesne myśli, kłębiące się w mojej głowie. Odkreśliłam ten okres jedną, grubą i czarną jak smoła kreską. Nie mogąc dalej patrzeć na tylne siedzenie, wbiłam zraniony wzrok w podłużną i prostą drogę. Gdzie tym razem porzuci nas okrutny los? To wiedział tylko sam Bóg.

***

Nacisnęłam hamulec. Jedna decyzja, a potrafi tyle zmienić. Wypuściłam z ust nadmiar powietrza, który kumulował się we mnie przez ostatnie 500 kilometrów. Zacisnęłam dłonie na bezradnej, poszarzałej kierownicy i wpatrywałam się pusto w podjazd, który po bokach okalały dwa rzędy zielonej trawy. Zmrużyłam jaśminowe powieki i z dużą dozą ostrożności odpięłam pas bezpieczeństwa. Nie miałam nawet najmniejszego zamiaru zerkać w stronę Thomasa, bo wiedziałam, że jego mina może mi przysporzyć wiele bólu i chęć odwrotu od podjętych kroków.
Nacisnęłam klamkę, upewniając się w duchu, iż to najlepsza ścieżka życiowa, jaką mogłam w danej sytuacji wybrać. Na szali szczęścia ważył się nie tylko mój osobisty los, który i tak został spisany na straty, ale również przyszłość młodego Hallera. Teraz nie było już odwrotu. Stanęłam jedną nogą na twardym, betonowym podłożu i otworzyłam oczy, przypominając sobie obrazy, pochodzące z odległego dzieciństwa, gdy właśnie w tym miejscu bawiłam się z krewnymi. Przyprawiło mnie to o nieco lepszy humor i zarys uśmiechu w kąciku malinowych, spierzchniętych ust.
Ku mojemu chwilowemu zdziwieniu brat wychylił się z samochodu równie szybko. Po raz pierwszy od dnia, w którym uświadomiłam go o naszej wyprowadzce, zrobił coś bez specjalnej zachęty. Przyznam szczerze, że miałam nadzieję na pokój między nami, po ostatniej rozmowie w czeluściach ciemnego korytarza, który wyprowadzał zawodników Herthy wprost na murawę stadionu w Berlinie. Jego nastawienie się zmieniło, aczkolwiek nie na tyle, abyśmy mogli ze sobą normalnie rozmawiać. Po tamtym incydencie nie wybuchał tak często gniewem i wielokrotnie hamował targającą nim złość. W moim mniemaniu był to spory sukces wychowawczy. Małe kroki prowadzą do wielkich czynów. W tym przypadku miała być to całkowita zgoda między mną, a nim.
Nie musiałam długo czekać, na dalszy bieg wydarzeń. Drewniane drzwi, które były przejściem między dworem, a skąpanym w ciemności garażem, rozwarły się, a następnie obiły o jedną z białych ścian całego budynku. Wydały przy tym dźwięk, przypominający odgłosem trzask. Nie był on jednak głośny i już po sekundzie rozpłynął się w suchym, letnim powietrzu.
Zza ,,wrót'' wyłoniła się dobrze znana mi i Thomasowi, drobna postać. Na jej twarzy wykwitł promienny uśmiech, którym zaraziłaby każdego człowieka. Blondynka, która zmierzała w naszą stronę, nazywała się Anna. Była niewiele starsza ode mnie, ponieważ na zegarze biologicznym niedawno wybiła jej okrągła 30. Jedyna rodzina, jaką znałam i do której mogłam się zwrócić o prośbę w ciężkiej sytuacji. Nie wyjaśniłam jej oczywiście szczegółów mojego okropnego położenia, ale i bez tego z ogromną chęcią zaoferowała swą pomoc.
Stanęła naprzeciwko mnie i przez chwilę po prostu wpatrywała się w moją buzię, jakby właśnie zobaczyła dawno nie widzianą przyjaciółkę. Po części tak właśnie było. Nie odwiedzałam jej od momentu...
- Myślałam, że zajedziecie później. W radiu informowali, że na krajowej dwójce jest straszny korek. Zresztą nieistotne! - wykrzyknęła. Jej niespodziewanie rozpromieniony ton wpłynął nawet na 15-latka. Wcześniej stał ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma, a teraz przybrał wyraz na kształt najprawdziwszego uśmiechu! Gdy tylko to zobaczyłam, miałam ochotę go uściskać. Jednak  przestrzeń między moimi ramionami w tamtym momencie wypełniła ukochana ciocia. Bez wahania ułożyłam dłonie na jej plechach i wtuliłam się w jej bark.
- Tak się cieszę, że mogę Cię ponownie zobaczyć. - przyznałam zgodnie z prawdą, pamiętając o zakazie jakiego udzieliła mi przed laty. ,,Nigdy nie mów na mnie ciotka, to takie postarzające.'' - zaklinała, wygrażając mi przy tym wskazującym palcem. Od tamtej pory używałam tego określenia co najwyżej w myślach. Nagle w głębi duszy poczułam jednocześnie ulgę i ogromny ucisk. Wiedziałam bowiem, że ona nie zostanie przy mnie i niebawem wyjedzie, znów odcinając nasz kontakt. Przełknęłam ślinę, aby zdusić to dziwne uczucie w gardle. - Kiedy jedziecie do Polski? - spytałam, pilnując przy tym, aby głos mi nie zadrżał. Dopiero po chwili zorientowałam się, że pytanie wybrzmiało z moich ust w jej ojczystym języku. Znałam go na wylot, ale i tak przyprawiło mnie to o ulotne zaskoczenie.
- Za tydzień. - odparła, odsuwając się ode mnie. Górnymi kończynami nadal trzymała w uścisku moje przedramiona i próbowała zbadać emocje jakie się we mnie kotłowały. Zaprzestała jednak analizy i podeszła do Thomasa. Wykonała na nim tą samą czynność, co w moim przypadku i zmierzwiła mu jego włosy. Ponownie się uśmiechnął, a bolesne uczucie nagle zniknęło z mojego serca i krtani.
- Wujek jest w domu? - zapytał z nieopisaną nadzieją. Byłam szczęśliwa z tego powodu, iż chłopak zachowywał się przy Annie tak jak dawniej. Bez złości, fochów i krzyków. Spokojny nastolatek z wybujałą wyobraźnią i nieograniczoną miłością do piłki nożnej. W duchu modliłam się, aby za 7 dni sielanka nie dobiegła końca. Może w końcu zrozumiał, że wyjazd nie jest tragedią życiową? Kobieta przytaknęła, a ten żywszym krokiem oddalił się w stronę wejścia. W normalnych okolicznościach skarciłabym go za tą bezpruderyjność i pewność siebie w gościnnych progach, ale zważywszy na jego stan psychiczny, postanowiłam, iż tym razem ujdzie mu to płazem.
- Nie będziemy stać na dworze. Wejdźmy do środka. Uszykuję kolację i swobodnie pogadamy. Rozpakuj się i zejdź do jadalni, gdy tylko będziesz gotowa. Pierwszy pokój na górze po prawo jest do waszej dyspozycji. - zakomunikowała i już po chwili zniknęła za drzwiami wejściowymi.
Postanowiłam dostosować się bez większych protestów do jej rady. Zgrabnym ruchem wyciągnęłam wszystko co zabraliśmy. Niewielką torbę z butami przewiesiłam sobie przez ramię, a dwie pozostałe walizki wystawiłam na betonowe podłoże. Chwyciłam jedną z nich i z wielkim trudem doniosłam do progu domu. Z powodu lekkiego przemęczenia musiałam zaczerpnąć haustem powietrza i ruszyć dalej. W korytarzu niemal zderzyłam się z rosłym brunetem o piwnych oczach. Wujek Tom szeroko się do mnie uśmiechnął, z ogromną łatwością odebrał mi ciężki przedmiot i w jednej ręce wszedł z nim po drewnianych schodach. Gdy ja stawiałam pierwsze kroki na ciemnych stopniach, z końca ,,holu'' wyłonił się również mój brat. Bez słowa wyjaśnienia wyszedł na dwór, a kiedy byłam już na górze zaczął wnosić drugą walizkę. W myślach odetchnęłam z ulgą, iż przypadła mi tylko torba, którą miałam na ramieniu.
Mężczyzna rzucił tylko oklepane ,,Czujcie się jak u siebie'' i zbiegł na dół z licznymi pokładami energii. Minęłam próg małego pomieszczenia. Było tak przytulne, że ledwo powstrzymałam dźwięk zachwytu. Po dwóch przeciwnych stronach stały łóżka. Biała pościel nadawała pokojowi odrobinę chłodu. Ściany, podłoga i sufit pokryto panelami w odcieniu jaśniejszego mahoniu. Pomiędzy miejscami spoczynku stał przeszklony stolik z wazonem pośrodku. Nad przezroczystą powierzchnia królował bukiet czerwonych róż. Na przeciwnej do kwiatów ścianie wisiał niewielki telewizor, a pilot spoczywał na biurku stojącym  na uboczu. Jedynym źródłem naturalnego światła było duże okno, umieszczone na pionowej powierzchni między łóżkami.
Po dokładnej analizie pomieszczenia nabrałam ogromnej chęci na krótką drzemkę. Obiecałam sobie, że będzie na prawdę niedługa. Jednak nie wiedziałam, że złożyłam kolejną pustą obietnicę.

,,Coś mija, żeby zrobić miejsce czemuś nowemu.''


 **********
Jest i czwóreczka. :) 
Znowu się spóźniłam, ze względu wyjazdu.
Wczoraj wieczorem wróciłam z zachwycającej pięknem i krajobrazami Chorwacji.
 Mam nadzieję, że i tym razem mi wybaczycie. 
Co sądzicie o powyższym rozdziale?
Nie wiem dlaczego, ale pisało mi się go z niewyobrażalną łatwością. 
Pozdrawiam ;*