piątek, 12 sierpnia 2016

Obietnica Czwarta

- Pospiesz się. - odrzekłam ospałym głosem, wykonując ręką niedbały gest ponaglenia. Chłopak z posępną miną przemierzył ostatni fragment chodnika, który dzielił go od srebrnego, nieco przestarzałego Audi. Nacisnął klamkę i wdrapał się na odrobinę podwyższone siedzenie. Gdy zajął właściwe miejsce, mogłam w spokoju sprawdzić stan lusterek i innych podstawowych aspektów, usprawniających jazdę samochodem. W myślach stwierdziłam, iż od ostatniej podróży nic nie uległo zmianie. Włożyłam kluczyk do stacyjki i rzuciłam w stronę brata ostatnie, niepewne spojrzenie. 
- Jedź już. - warknął pod nosem, nie patrząc w moim kierunku. Dokładnie widziałam jego zaszklone oczy. Skutecznie powstrzymywał wybuch szlochu na widok oddalającego się domu. Pewnym ruchem, wprawiłam auto w zakręt i całe mieszkanie wraz z wszystkimi wspomnieniami, zarówno pięknymi, jak i tymi, które przyprawiały mnie dreszcze załamania, zostały w tyle. Raz na zawsze porzuciłam bolesne myśli, kłębiące się w mojej głowie. Odkreśliłam ten okres jedną, grubą i czarną jak smoła kreską. Nie mogąc dalej patrzeć na tylne siedzenie, wbiłam zraniony wzrok w podłużną i prostą drogę. Gdzie tym razem porzuci nas okrutny los? To wiedział tylko sam Bóg.

***

Nacisnęłam hamulec. Jedna decyzja, a potrafi tyle zmienić. Wypuściłam z ust nadmiar powietrza, który kumulował się we mnie przez ostatnie 500 kilometrów. Zacisnęłam dłonie na bezradnej, poszarzałej kierownicy i wpatrywałam się pusto w podjazd, który po bokach okalały dwa rzędy zielonej trawy. Zmrużyłam jaśminowe powieki i z dużą dozą ostrożności odpięłam pas bezpieczeństwa. Nie miałam nawet najmniejszego zamiaru zerkać w stronę Thomasa, bo wiedziałam, że jego mina może mi przysporzyć wiele bólu i chęć odwrotu od podjętych kroków.
Nacisnęłam klamkę, upewniając się w duchu, iż to najlepsza ścieżka życiowa, jaką mogłam w danej sytuacji wybrać. Na szali szczęścia ważył się nie tylko mój osobisty los, który i tak został spisany na straty, ale również przyszłość młodego Hallera. Teraz nie było już odwrotu. Stanęłam jedną nogą na twardym, betonowym podłożu i otworzyłam oczy, przypominając sobie obrazy, pochodzące z odległego dzieciństwa, gdy właśnie w tym miejscu bawiłam się z krewnymi. Przyprawiło mnie to o nieco lepszy humor i zarys uśmiechu w kąciku malinowych, spierzchniętych ust.
Ku mojemu chwilowemu zdziwieniu brat wychylił się z samochodu równie szybko. Po raz pierwszy od dnia, w którym uświadomiłam go o naszej wyprowadzce, zrobił coś bez specjalnej zachęty. Przyznam szczerze, że miałam nadzieję na pokój między nami, po ostatniej rozmowie w czeluściach ciemnego korytarza, który wyprowadzał zawodników Herthy wprost na murawę stadionu w Berlinie. Jego nastawienie się zmieniło, aczkolwiek nie na tyle, abyśmy mogli ze sobą normalnie rozmawiać. Po tamtym incydencie nie wybuchał tak często gniewem i wielokrotnie hamował targającą nim złość. W moim mniemaniu był to spory sukces wychowawczy. Małe kroki prowadzą do wielkich czynów. W tym przypadku miała być to całkowita zgoda między mną, a nim.
Nie musiałam długo czekać, na dalszy bieg wydarzeń. Drewniane drzwi, które były przejściem między dworem, a skąpanym w ciemności garażem, rozwarły się, a następnie obiły o jedną z białych ścian całego budynku. Wydały przy tym dźwięk, przypominający odgłosem trzask. Nie był on jednak głośny i już po sekundzie rozpłynął się w suchym, letnim powietrzu.
Zza ,,wrót'' wyłoniła się dobrze znana mi i Thomasowi, drobna postać. Na jej twarzy wykwitł promienny uśmiech, którym zaraziłaby każdego człowieka. Blondynka, która zmierzała w naszą stronę, nazywała się Anna. Była niewiele starsza ode mnie, ponieważ na zegarze biologicznym niedawno wybiła jej okrągła 30. Jedyna rodzina, jaką znałam i do której mogłam się zwrócić o prośbę w ciężkiej sytuacji. Nie wyjaśniłam jej oczywiście szczegółów mojego okropnego położenia, ale i bez tego z ogromną chęcią zaoferowała swą pomoc.
Stanęła naprzeciwko mnie i przez chwilę po prostu wpatrywała się w moją buzię, jakby właśnie zobaczyła dawno nie widzianą przyjaciółkę. Po części tak właśnie było. Nie odwiedzałam jej od momentu...
- Myślałam, że zajedziecie później. W radiu informowali, że na krajowej dwójce jest straszny korek. Zresztą nieistotne! - wykrzyknęła. Jej niespodziewanie rozpromieniony ton wpłynął nawet na 15-latka. Wcześniej stał ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma, a teraz przybrał wyraz na kształt najprawdziwszego uśmiechu! Gdy tylko to zobaczyłam, miałam ochotę go uściskać. Jednak  przestrzeń między moimi ramionami w tamtym momencie wypełniła ukochana ciocia. Bez wahania ułożyłam dłonie na jej plechach i wtuliłam się w jej bark.
- Tak się cieszę, że mogę Cię ponownie zobaczyć. - przyznałam zgodnie z prawdą, pamiętając o zakazie jakiego udzieliła mi przed laty. ,,Nigdy nie mów na mnie ciotka, to takie postarzające.'' - zaklinała, wygrażając mi przy tym wskazującym palcem. Od tamtej pory używałam tego określenia co najwyżej w myślach. Nagle w głębi duszy poczułam jednocześnie ulgę i ogromny ucisk. Wiedziałam bowiem, że ona nie zostanie przy mnie i niebawem wyjedzie, znów odcinając nasz kontakt. Przełknęłam ślinę, aby zdusić to dziwne uczucie w gardle. - Kiedy jedziecie do Polski? - spytałam, pilnując przy tym, aby głos mi nie zadrżał. Dopiero po chwili zorientowałam się, że pytanie wybrzmiało z moich ust w jej ojczystym języku. Znałam go na wylot, ale i tak przyprawiło mnie to o ulotne zaskoczenie.
- Za tydzień. - odparła, odsuwając się ode mnie. Górnymi kończynami nadal trzymała w uścisku moje przedramiona i próbowała zbadać emocje jakie się we mnie kotłowały. Zaprzestała jednak analizy i podeszła do Thomasa. Wykonała na nim tą samą czynność, co w moim przypadku i zmierzwiła mu jego włosy. Ponownie się uśmiechnął, a bolesne uczucie nagle zniknęło z mojego serca i krtani.
- Wujek jest w domu? - zapytał z nieopisaną nadzieją. Byłam szczęśliwa z tego powodu, iż chłopak zachowywał się przy Annie tak jak dawniej. Bez złości, fochów i krzyków. Spokojny nastolatek z wybujałą wyobraźnią i nieograniczoną miłością do piłki nożnej. W duchu modliłam się, aby za 7 dni sielanka nie dobiegła końca. Może w końcu zrozumiał, że wyjazd nie jest tragedią życiową? Kobieta przytaknęła, a ten żywszym krokiem oddalił się w stronę wejścia. W normalnych okolicznościach skarciłabym go za tą bezpruderyjność i pewność siebie w gościnnych progach, ale zważywszy na jego stan psychiczny, postanowiłam, iż tym razem ujdzie mu to płazem.
- Nie będziemy stać na dworze. Wejdźmy do środka. Uszykuję kolację i swobodnie pogadamy. Rozpakuj się i zejdź do jadalni, gdy tylko będziesz gotowa. Pierwszy pokój na górze po prawo jest do waszej dyspozycji. - zakomunikowała i już po chwili zniknęła za drzwiami wejściowymi.
Postanowiłam dostosować się bez większych protestów do jej rady. Zgrabnym ruchem wyciągnęłam wszystko co zabraliśmy. Niewielką torbę z butami przewiesiłam sobie przez ramię, a dwie pozostałe walizki wystawiłam na betonowe podłoże. Chwyciłam jedną z nich i z wielkim trudem doniosłam do progu domu. Z powodu lekkiego przemęczenia musiałam zaczerpnąć haustem powietrza i ruszyć dalej. W korytarzu niemal zderzyłam się z rosłym brunetem o piwnych oczach. Wujek Tom szeroko się do mnie uśmiechnął, z ogromną łatwością odebrał mi ciężki przedmiot i w jednej ręce wszedł z nim po drewnianych schodach. Gdy ja stawiałam pierwsze kroki na ciemnych stopniach, z końca ,,holu'' wyłonił się również mój brat. Bez słowa wyjaśnienia wyszedł na dwór, a kiedy byłam już na górze zaczął wnosić drugą walizkę. W myślach odetchnęłam z ulgą, iż przypadła mi tylko torba, którą miałam na ramieniu.
Mężczyzna rzucił tylko oklepane ,,Czujcie się jak u siebie'' i zbiegł na dół z licznymi pokładami energii. Minęłam próg małego pomieszczenia. Było tak przytulne, że ledwo powstrzymałam dźwięk zachwytu. Po dwóch przeciwnych stronach stały łóżka. Biała pościel nadawała pokojowi odrobinę chłodu. Ściany, podłoga i sufit pokryto panelami w odcieniu jaśniejszego mahoniu. Pomiędzy miejscami spoczynku stał przeszklony stolik z wazonem pośrodku. Nad przezroczystą powierzchnia królował bukiet czerwonych róż. Na przeciwnej do kwiatów ścianie wisiał niewielki telewizor, a pilot spoczywał na biurku stojącym  na uboczu. Jedynym źródłem naturalnego światła było duże okno, umieszczone na pionowej powierzchni między łóżkami.
Po dokładnej analizie pomieszczenia nabrałam ogromnej chęci na krótką drzemkę. Obiecałam sobie, że będzie na prawdę niedługa. Jednak nie wiedziałam, że złożyłam kolejną pustą obietnicę.

,,Coś mija, żeby zrobić miejsce czemuś nowemu.''


 **********
Jest i czwóreczka. :) 
Znowu się spóźniłam, ze względu wyjazdu.
Wczoraj wieczorem wróciłam z zachwycającej pięknem i krajobrazami Chorwacji.
 Mam nadzieję, że i tym razem mi wybaczycie. 
Co sądzicie o powyższym rozdziale?
Nie wiem dlaczego, ale pisało mi się go z niewyobrażalną łatwością. 
Pozdrawiam ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz