sobota, 29 października 2016

Obietnica Siódma

Obudził mnie hałaśliwy, drażniący dźwięk alarmu, który nastawiłam już dwa dni wcześniej, aby mieć stu-procentową pewność, że nie spóźnię się do mojej nowej, a w zasadzie pierwszej, prawdziwej, zarobkowej pracy. Po otworzeniu oczu, zastałam ten sam, pomalowany na biało sufit. Wokół mnie roztaczały się drobinki kurzu, które były widoczne dzięki słońcu, wpadające do pomieszczenia przez ogromne okno, przyozdabiające przeciwległą do mnie oraz mojego łóżka ścianę. Odkryłam kawałek kołdry, która szczelnie otulała moje ogrzane pod wpływem ciepła, bytującego po grubym materiałem pościeli. Na skórze poczułam lekki dreszczyk spowodowany nutą ekscytacji, a także pewnej obawy i niepewności. Gdy już w pełni wyłoniłam się spod okrycia powolnym, aczkolwiek pewnym i stanowczym ruchem zmieniłam swoją pozycje na siedzącą. Opalone, gładkie nogi bezwiednie opadły prostopadle do podłogi, a stopy dotknęły zimnych paneli. Zacisnęłam własne, kościste, a zarazem pokryte cerą o jedwabistym charakterze dłonie na bladoróżowym prześcieradle. Podparłam przy tym swoją sylwetkę i już po chwili stanęłam na swych dolnych kończynach. Nabrałam powietrza do płuc i wykonałam kilka kroków w stronę szafy. Odsunęłam jedne z trzech ogromnych drzwi rozsuwanego mebla. Moim oczom ukazał się spodziewany rezultat. Na wieszaku wisiała biała bluzka, zakrywająca zaledwie część  ramion, czarna spódnica do kolan oraz sweterek o tym samym odcieniu co wspomniana dolna część ubioru. Sięgnęłam po owe rzeczy. Drugą dłonią chwyciłam czarne, wysokie szpilki i ze spokojem, wymalowanym na twarzy udałam się w kierunku przestronnej łazienki. Po przekroczeniu progu owiałam wzrokiem pokój i znalazłam stosowne miejsce dla uszykowanej kreacji, którą ostrożnie tam umiejscowiłam. 
Poranna toaletka oraz makijaż ku mojemu zdziwieniu nie zajęły mi dużo czasu. Może dzięki sporemu zapasowi minut potrzebnych na ogarnięcie zewnętrzne i wewnętrzne posiadałam większe pokłady precyzji, perfekcji i pewności siebie? Tym razem udało mi się nawet ominąć krok wkładania szczoteczki od tuszu do własnego oka. Byłam z siebie na prawdę dumna. Butność wspierała mnie do tego stopnia, że wyparła z pamięci wczorajsze zdarzenia. Przez chwilę zapomniałam nawet o wypadku mojego prawdopodobnie pierwszego pacjenta. 
Rozczesałam poplątane włosy i rzuciła ostatnie spojrzenie w swoje odbicie.Wszystko było na prawdę dopracowane, dopięte na ostatni guzik. Nawet nieszczęsna spódnica leżała na mojej talii idealnie, a przy okazji opinała, skromnie wyglądającą, tylną część mego ciała. Klasnęłam z nadmiaru zadowolenia w dłonie i z uśmiechem na ustach udałam się do kuchni w celu spożycia posiłku. Śniadanie w postaci tosta z serem i dodatkiem ketchupu było moim wymarzonym daniem, odkąd skończyłam 10 lat. Zabrałam się więc za przygotowanie wyśnionego przysmaku. 
Kiedy kończyłam jeść wyśmienity przypieczony chleb, usłyszałam kroki dochodzące ze strony dobrze znanego mi pomieszczenia. Przeczucie i intuicja po raz kolejny mnie nie zawiodły i już po chwili zobaczyłam buzię, nonszalancko uśmiechniętego, Clemensa. Aż mi apetyt odebrało. Na brzegu talerza odłożyłam więc niewielki kawałek, który ku mojemu zdziwieniu w mgnieniu oka został pochłonięty przez mojego partnera. 
- Jak Ci się spało? - zapytał, przeżuwając chrupiącą kromkę. - Po wczorajszej akcji pewnie długo chodziłem Ci po głowie. Może nawet śniłaś o mnie? - parsknął pod nosem, zakrywając dłonią własne usta, które przy okazji otarł z zalegających okruszków. 
- Trafiłeś w dziesiątkę! Śniło mi się ogromne zero, którym niewątpliwie jesteś. - odpowiedziałam, zabierając naczynie do zlewu. Nagle wraz z jego pojawieniem zniknęła moja sielanka, moje szczęście, wróciła szara, dobijająca rzeczywistość. Dlaczego sama pakowałam się w zadręczenie? Musiałam oddać się pracy. Praca ponad wszystko. 
- Przyznaj, że podobało Ci się te kilka marnych sekund pocałunku. Jestem w tym mistrzem. - odrzekł, zupełnie ignorując moją wypowiedź. Odwróciłam się tyłem i puściłam strumień zimnej wody, aby móc obmyć szklany przedmiot. - Nie odgryziesz się? - usłyszałam te słowa tuż koło mojego ucha. Omal nie podskoczyłam ze strachu. Następnie poczułam jego ręce na biodrach. ,,O nie! Tym razem nie zadrwisz ze mnie.'' Chwyciłam jego dłonie z całej siły i pozbyłam się zbędnego balastu. Zanim zdążył ponowić wcześniejszą czynność wzięłam jego ulubiony kubek od kawy, który spoczywał na drewnianej suszarce i rzuciłam nim o jasne kafelki. Natychmiastowo rozbił się na mniejsze kawałeczki.
- Jeśli nudzi Ci się do tego stopnia, że zaczynasz stroić sobie ze mnie niedojrzałe żarciki, to masz właśnie możliwość na wypełnienie wolnego czasu sklejaniem ukochanego kubka lub jechaniem po nowy. Miłej zabawy. - rzuciłam, a moje kąciki ust niemal od razu powędrowały ku górze. Wyminęłam jego zdezorientowaną, osłupiałą posturę i powróciłam do własnego królestwa, ostoi, innego wymiaru. Zabrałam torebkę, kluczyki od samochodu oraz telefon. ,,To jest mój dzień i nic mi go nie zepsuje.'' - pomyślałam i udałam się do wyjścia. 

***

Siedziałam w moim osobistym gabinecie, doszczętnie analizując każde słowo, zawarte w wypełnionej niemal po same brzegi karcie przydzielonego mi pacjenta. Nie myliłam się w wróżbiarskiej kwestii. Wysoki blondyn, przyglądający się mojemu zdjęciu, wielki skoczek, niemal bohater narodowy Austrii - Michael Hayboeck. Imię i nazwisko było mi już znane, więc z rozmachu pominęłam ten aspekt. Znajdowały się tam bardzo intrygujące informację : wzrost, waga, kolor oczu, stan cywilny... Przewróciłam oczami i odrzuciłam dziwne myśli, które przez moment zagościły w moim umyśle, po przestudiowaniu wyrazu ,,singiel/wolny''. Przejechałam opuszkami palców po krawędzi śnieżnobiałego papieru. Złamana kość piszczelowa, zerwane więzadło krzyżowe w lewym kolanie. Co najmniej rok przerwy. Westchnęłam cicho i odłożyłam kartkę na bok. Potarłam zewnętrzną część dłoni i zaczęłam tworzyć w głowie przeróżne scenariusze jego reakcji na szokujące wieści. Po upływie krótkiego czasu zacisnęłam rzędy perlistych zębów i wstałam zza biurka. Szybkim, zdecydowanym krokiem podeszłam do mahoniowych drzwi, od zewnątrz pomalowanych na biało i pchnęłam je do przodu. Nie opierały się, umożliwiając mi wyjście na korytarz i poczucie tego okropnego, szpitalnego zapachu. W rozległej fali wiadomości, szumiących w moim mózgu odnalazłam sposób an dojście do sali o numerze 5. Ponownie pokonałam ,,wrota''. Od razu rozejrzałam się po pomieszczeniu, które z wyjątkiem leżącego w narożnym łóżku mężczyzny, pasującego do otrzymanego przeze mnie opisu, było zupełnie puste. Odchrząknęłam cicho, jednak nie uzyskałam jakiejkolwiek reakcji. Dopiero kiedy podeszłam blizej i dokładnie przyjrzałam się twarzy owej postaci, spostrzegłam, że jest pogrążony w głębokim śnie. Na pewno z powodu bólu wywołanego tak okropnym urazem, dostał środki uspokajające i nasenne. Usiadłam na czarnym, plastikowym krześle, które stało tuż przy szpitalnym miejscu spoczynku. Nie wiem co było ze mną nie tak, ale mogłam wpatrywać się w te niemal anielską buzię godzinami. Gładka, jasna cera, idealna kości policzkowe i lekko zsiniałe, odrobinę spierzchnięte usta. Jedna bezwiedna kropelka potu, stoicko utrzymywała się na jego czole. Oddychał całkiem miarowo, jak gdyby nic mu nie dolegało. Wtedy w mojej głowie zapaliła się czerwona, rażąca po oczach lampka. Potrząsnęłam lekko jego ramieniem. Brak ruchów. Stracił przytomność. Szybko nacisnęłam przycisk, wzywający pomoc medyczną. Spanikowałam. Ostatnie co pamiętam przed doznaną agonią i szokiem to fakt, iż obiecałam, że nic nie zmieni mojego podejścia do życia. Nie wiedziałam jak bardzo bezdenna i pusta okaże się ta obietnica. 

,,La­ta szczęśli­we są la­tami zmar­no­wany­mi, pra­ca postępu­je tyl­ko w cierpieniu.''




***********************************
Jest i siódemka, którą udało mi się napisać już tydzień temu.
Mam nadzieję, że Wam się podoba.
Miłego dnia. ♥
Pozdrawiam. ;* 


piątek, 21 października 2016

Obietnica Szósta

Krótka drzemka szybko zmieniła swój charakter na przespanie całej nocy bez cienia wybudzenia w przeciągu 14 godzin. Kiedy otworzyłam oczy, poczułam tak silne odczucie zmęczenia, iż wydawało mi się, że położyłam się góra na dwie godziny. Słoneczny blask przedzierał się przez odsłonięte, prześwitujące firanki. Owiałam apatycznym wzrokiem całe pomieszczenie i szybko doszłam do wniosku, że brakuje w nim mojego brata, który podobnie jak ja miał spać po drugiej stronie pokoju. Zastanawiałam się czy było aż tak późno, czy też Thomas nagle stał się rannym ptaszkiem? Podniosłam tułów ku górze, zmieniając pozycję na wpół siedzącą. Ponownie, tym razem baczniej rozejrzałam się dookoła i ułożyłam dłonie na miękkim materacu, okrytym białym prześcieradłem. Podparłam się na kończynach w celu zwleczenia się z łóżka. Kiedy moje bose stopy wymknęły się spod kołdry, otulił je delikatny, naturalny chłód. Odczuwałam go, ponieważ temperatura pod jasnym materiałem była znacznie wyższa niż ta w przestrzeni bez niego. Stanęłam na własnych nogach, ocierając je o ciemne panele, przyozdabiające podłogę. Wtedy zorientowałam się, że jestem w ubraniach, w których zajechałam wczoraj na miejsce. Mój umysł zaalarmował mnie o potrzebie szybkiego, gorącego, a zarazem pobudzającego prysznica. Skierowałam swoje kroki w kierunku osobistej walizki. Odpięłam suwak i wyciągnęłam zwykły biały T-shirt, bieliznę i czarne, przyległe leginsy. Nie wiedziałam jaka aura panuje obecnie na dworze, ale nie miałam konkretnych planów na spędzenie leniwej soboty. Słońce górowało już na niebie, aczkolwiek nie musiało to oznaczać, iż temperatura balansuje na linii tolerowanej przeze mnie pogody. Starałam się odnaleźć w odmętach pamięci informacje o położeniu łazienki. Kiedy je odszukałam, przyspieszyłam swoje ruchy i znalazłam się za drzwiami jasnej, przestronnej przestrzeni. Delikatnie zdjęłam przemęczone wczorajszym dniem odzienie i wślizgnęłam się pod sporej wielkości prysznic, którego kabina składała się z przyciemnionych szyb. W momencie odkręcenia kurka poczułam na twarzy subtelny dotyk letnich kropelek, które powoli się ogrzewały i otuliły moją skórę przyjemnym odczuciem. Z każdą kolejną drobinką cieczy przypominałam sobie wszystkie, łudząco podobne do wody słone łzy, wylewane przeze mnie dniami i nocami. Wzrok zdezorientowanego Thomasa, który niepewnie wychylał się zza framugi drzwi i obserwował moje nieprzespane godziny. Jego rosnące poczucie winy i jeszcze większa nieświadomość. Wybuch informacji i ogromne współczucie. Litość.. Której tak bardzo nienawidziłam. Nieświadomie zacisnęłam dłonie w pięści oraz zmrużyłam jasne, pokryte jedwabistą cerą powieki. Zakończyłam spływ H2O jednym gestem. Sięgnęłam po burgundowy ręcznik, który ku mojej radości czekał na mnie cierpliwie odkąd znalazłam się w tym pomieszczeniu. Osuszyłam ciało i nałożyłam przygotowane ciuszki.
Zejście na dół nie zajęło mi wiele czasu. Z powodu dużej ilości energii, jaką dał mi dość długi sen oraz zmycia wszelkich smutków i odegnania ich daleko w przepaść zapomnienia, zbiegłam żwawo po drewnianych schodach, nie rozglądając się na boki. Do moich nozdrzy napłynęła cudowna woń smażonych naleśników. Niesiona tym zapachem doszłam do kuchni i posłałam szeroki uśmiech w kierunku krzątającej się po niej kobiety. Ciocia odpowiedziała mi tym samym wyrazem twarzy i nabrała sporej ilości powietrza.
- Wujek wyszedł z Thomim do ogrodu. Chyba domyślasz się w jakim celu. - teatralnie przewróciła oczami. - Jak Ci się spało, gwiazdeczko? - spytała przesłodzonym tonem i wlepiła we mnie dwie rozjuszone iskierki radości zmieszanej z ekscytacją, które bytowały w jej jasnych, przenikliwych oczętach.
- Bardzo dobrze, dziękuje, że pytasz. - usiadłam na jednym z barowych krzeseł stojących przy niewielkiej wyspie pośrodku pokoju. Oparłam łokcie o blat i odchrząknęłam cicho. Postanowiłam złożyć pewne wyjaśnienia, przesiąknięte na wskroś wierutnymi kłamstwami. - Thomas miał do mnie wiele żalu, że go tutaj przywiozłam. Straciłam pracę w Berlinie, nie miałam wyboru, ale on tego nie rozumiał. Liczył się dla niego tylko klub i koledzy, których nazywał braćmi. Miałam wrażenie, że kochał ich i to bardziej niż mnie. - zatrzymałam się na chwilę, aby zbadać reakcję niewiasty, stojącej naprzeciwko mnie.Odwróciła się zgrabnie i obróciła skwierczącego naleśnika. - Dziękuje, że mnie przyjęliście. Z chęcią zajmę się Manuelem, gdy będziecie wykańczać dom w Polsce. - zapewniłam o wypełnieniu prośby, jaką ona złożyła w moim kierunku. Miałam nadzieję, że opieka nad trzylatkiem nie odbierze mi zbyt wiele młodości, przemykającej nieubłaganie przez palce. Już dawno zdobyłam doświadczenie, ponieważ podczas studiów pracowałam jako opiekunka. Powinna być to dla mnie zabawa, sytuacja prosta jak bułka z masłem. Jednak czułam się jakby było to moje największe dotychczasowe wyzwanie.
- Wiesz, że możemy go zabrać razem ze sobą? Nie chcemy abyś sobie nie por.. - zacisnęła na moment wargi. - Nie chcemy Ci sprawiać kłopotu. - poprawiła się, licząc z ogromną nadzieją, iż nie usłyszałam pierwowzoru wypowiedzi, układanej w jej myślach. Z grzeczności i szacunku wpuściłam informacje jednym uchem, a drugim wypuściłam w przestrzeń. Nie ma co rozjątrzać takich błahostek. W porównaniu za zaoferowaną pomoc powinniśmy ich całować po rękach.
- Kocham dzieci i będzie to dla mnie przyjemność. - odrzekłam pewnie, czekając, aż się odwróci i zbada mnie niczym najlepszy wykrywacz kłamstw. To akurat wychodziło jej wybitnie fatalnie, ponieważ tylko garstka rzuconych przeze mnie wiadomości była prawdziwa. Wlepiła we mnie skupiony wzrok i splotła ręce na brzuchu.
- Skoro tak, to nie pozostaje mi nic innego niż wykonać odpowiednie kroki. - jej kąciki lekko zadrgały, aczkolwiek dość szybko opadły w dół. Ponownie skierowała ciało w stronę kuchenki i zdjęła przyrządzane na patelni jedzenie. - Możesz, więc dzisiaj odebrać Manuela z przedszkola. - dodała, stawiając przede mną parującego naleśnika, ułożonego na nieskazitelnie białym, kwadratowym talerzu. - Życzę Ci smacznego i zbieram się do pracy. Zbliża się już 13. - stwierdziła z lekkim niepokojem, przenosząc wzrok ze mnie na zegarek, zawieszony na przeciwległej ścianie. - Wujek wychodzi o 15, więc będziecie mieli cały dom dla siebie. - ściszyła nieco głos. Złapała delikatnie moje ramię i nachyliła się w moim kierunku. - Tylko się nie kłóćcie. Nasza sąsiadka po nawet najcichszym hałasie chce wzywać policję. Starsza, samotna kobieta. - zakomunikowała z nutą współczucia, a zarazem przestrogi. Pokiwałam ze zrozumieniem głową i wbiłam koniec widelca w śniadaniowy przysmak.
Kiedy kończyłam już posiłek, postanowiłam, iż pozmywam. Wstałam więc od stołu i wraz z naczyniami oraz sztućcami podeszłam do zlewu, znajdującego się przy samym oknie z widokiem na rozległy ogród. Moim oczom ukazał się Thomas, który prowadził zgrabnie piłkę przy nodze. Bramkarz nie stanowił dla niego jakiejkolwiek przeszkody. Z gracją i wyrobioną perfekcją umieścił piłkę w siatce, w samym okienku. Odłożyłam ostrożnie szklany przedmiot i odruchowo zaczęłam bić brawo. Gdy obserwowałam to jak cieszy się ze zdobytego gola, poczułam jak w kącikach oczu zbierają mi się łzy. Krople wywołane wzruszeniem a zarazem szczęściem. Wtedy też obiecałam sobie, iż od tamtej chwili będę płakała tylko i wyłącznie z dumy oraz radości. Nie domyślałam się jak pusta była ta obietnica.

,,Oni wszys­cy da­lej nie wiedzą, nie przeczu­wają, nie widzą.
A Ona jest z siebie dum­na, że jest taką dobrą aktorką.''


************************
Jest i szóstka. 
Tak długiej przerwy od pisania jeszcze nie miałam.
Dziękuje za motywacje mojej najcudniejszej siss <3 .="" font="">
Życzę miłego wieczorku i pozdrawiam. ;* 

sobota, 27 sierpnia 2016

Obietnica Piąta

Postawiłam ostatni krok w stronę kuchni. Nie zwróciłam najmniejszej uwagi na postać spoczywającą spokojnie na sofie w salonie, przez który przechodziłam. Oparłam dłonie o blat i wtedy do moich uszu dobiegł ledwo słyszalny, zgaszony głos komentatora. Czy ten mężczyzna miał wigor na poziomie zero? Chyba minął się z powołaniem, a w swej ciasnej kanciapie siedział z przymusu. Westchnęłam ciężko. Czasami, słysząc te wszystkie mdłe słowa, miałam ochotę sama zostać dziennikarką sportową i pokazać potencjał drzemiący w pięknie skoków narciarskich.
Otworzyłam ciemną szafkę, która miała przeszklony przód. Poczułam odurzającą woń kurzu. Wiedziałam, że nadszedł czas na poważną rozmowę z pokojówką, która miała tyle zapału do sprzątania co ten, pożal się Boże, człowiek, który zamiast skupić się na teraźniejszości wspomina zamierzchłą przeszłość Simona Ammanna. Zacisnęłam rękę na delikatnej szyjce kieliszka i szybkim ruchem wyciągnęłam go z wnętrza mahoniowego mebla. Zamknęłam jego drzwiczki i postawiłam naczynie na śliskiej, wypolerowanej powierzchni. Odwróciłam się o sto-osiemdziesiąt stopni, a mój apatyczny wzrok padł na wpół pustą butelkę wina. Czy byłam pesymistką? Skoro zamiast do połowy napełnionego bordową cieczą flakonu dostrzegałam, iż praktycznie świecił nicością? Wprost uwielbiałam moje przemyślenia na temat własnego charakteru, temperamentu i podejścia do życia. Chyba każdy raz w życiu miał takie dziwne chwile, w których zagłębiał się w odmęty własnej duszy. A może to ja odbiegałam psychiką od normalnych ludzi?
Wyjęłam drewniany korek i odłożyłam go na bok. Przechyliłam przedmiot z trunkiem i nalałam sobie lampkę wytrawnego, czerwonego alkoholu. Nigdy nie rozumiałam i nie ufałam człowiekowi, który był abstynentem. Jak głupim trzeba być, aby zrezygnować z tak wielkiej przyjemności życia na ziemskim padole? Z moich ust ponownie wypłynęła mieszanka gazów. Zaczerpnęłam wystarczającą dawkę tlenu zawartego w powietrzu i podstawiłam pod wargi fragment szkła. Już po chwili umoczyłam je w niebiańskim napoju, znanym od zamierzchłych czasów starożytności.
Skierowałam swoje wyprane z emocji kroki w kierunku wspomnianego salonu. Na białej, ośnieżonej powierzchni z pięknym telemarkiem wylądował właśnie Stefan Kraft. Czyżby powracał stary, dobry skoczek z formą z czasów wygranego Turnieju Czterech Skoczni? Zatopiłam ciemne tęczówki w jego sylwetce. Właśnie olśnił wszystkich rzędami białych równych zębów, jawiących się w szczerym uśmiechu. Moje kąciki ust również mimowolnie powędrowały ku górze. Pewna siebie podeszłam do kanapy i usiadłam na podłokietniku. Kątem oka spostrzegłam, że postura mojego narzeczonego gwałtownie się poruszyła, zmieniając pozycję z leżącej na wpół siedzącą.
- Liczysz, że któryś się połamie? Miałabyś jutro sporo roboty. - odrzekł zaczepnie. Nie miałam najmniejszej ochoty na przekomarzanie się z Nim. Poprzedni dzień zaręczyn doszczętnie mnie wykończył. Zsunęłam się z podwyższonej powierzchni i zajęłam miejsce obok przyszłego małżonka. On bez żadnego pytania ani chwili zawahania ułożył własną głowę na moich udach. Zerknęłam na niego spod przymrużonych powiek. Zobaczyłam tylko ten jego cyniczny uśmiech i nabrałam chęci na upicie kolejnego łyka. Czy zwalenie go z nóg miało jakikolwiek sens? Chciałam w spokoju popatrzeć na końcówkę pierwszej serii konkursu i miałam totalnie w tyle co robi Clemens. - Brak reakcji? Kobieto przyprowadź mi Lukrecje. - spróbował ponownie wywołać u mnie zalążek złości. Wszystko na marne Panie Kalberg.- Wiesz, że chciałbym aby ta szopka nie była fikcją. To ty zaprzepaszczasz naszą szansę. - zaczął poważnie. Jego słowa nie trafiły do mnie w całości. Kiedy na ekranie zobaczyłam zwijającego się z bólu reprezentanta Austrii upuściłam pusty kieliszek na podłogę. Usłyszałam trzask rozbijanego szkła.
- Wykrakałeś. - syknęłam, wstając na równe nogi i podchodząc do płaskiego telewizora, zawieszonego pośrodku limonkowej ściany. Zacisnęłam dłonie z taką siłą, iż poblakły mi delikatne kłykcie. Przed obliczem zamajaczył mi obraz grupki ratowników medycznych, noszy, niewielkiej czerwonej torby, wypchanej sprzętem, potrzebnym do najbardziej skomplikowanych zabiegów. Zbliżenie na zawodnika. Rozlana dookoła nogi krew, sącząca się z szarego kombinezonu. Kość.. Złamana jak najmniej wytrzymała zapałka. Nie zdążyłam opanować jęku, wydobywającego się z wnętrzności mego gardła. Zakryłam zimną kończyną popękane, malinowe usta. Rozwarłam wargi i z racji przypływu emocji ugryzłam śniadą, jedwabną skórę. Nie czułam bólu. Byłam przerażona. Właśnie zobaczyłam blond czuprynę, wyłaniającą się spod kasku z rekinem. Michael Hayboeck. Gość na naszych zaręczynach, którego stan psychiczny przyszło mi oceniać. Ten sam, który wpatrywał się w moje zdjęcie, jak gdyby było arcydziełem. Człowiek wyglądem bliźniaczy do tego, z którego uczuciami pogrywałam. Czy miałam wyrzuty sumienia? Tak, ale wytłumaczyłam je niestrawnością po spożytej, niezwykle dużej ilości trunku. Przeklęłam pod nosem i zacisnęłam powieki. Dlaczego on?

 ***

- Nie musisz zaczynać od jutra. - powiedział, obserwując każdy mój ruch. Chodziłam po własnej sypialni jak oszalała. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Czy to był stres przed pierwszym pacjentem, przed kuracją rehabilitacyjną, a może przed spojrzeniem w jego tajemnicze, przenikliwe tęczówki? Odgoniłam ostatnią myśl i przeniosłam rozkojarzone spojrzenie na partnera. Od kiedy zrobił się taki czuły? Ta cała gadka o tym, że nie musimy się męczyć.. Jak można żyć w spokoju z kimś kogo się nie kocha... Z człowiekiem postrzeganym w kategoriach wroga, nie przyjaciela, a co dopiero ukochanego. Ułożyłam dłonie na biodrach.
- Nie zmieniłam stosunku do Ciebie tylko dlatego, że na moim palcu znalazł się jakiś drogi pierścionek. Świecidełko nie wymazuje wspomnień. Ozdóbka nie wypełnia czyjegoś serca tym najpiękniejszym z uczuć. - zmieniłam temat. Czy chciałam wywołać kolejna kłótnię tylko po to, aby odpędzić uczucie sfrustrowania wypadkiem obcego skoczka? Możliwe.. Taki miałam charakter. Nie liczyłam się z nikim oprócz samej siebie. A jednak czyjś los mną wstrząsnął... To zapewne ze względu na pracę. Praca ponad wszystko.
- Znowu to robisz. - stwierdził, opuszczając podbródek. - Nie chcesz dopuścić do siebie myśli, że mogłabyś mnie pokochać. - wykonał krok w moją stronę. - Boisz się kochać.. - kolejne stąpnięcia. Tym razem szybsze i pewniejsze. Dzieliło nas zaledwie 10 centymetrów. Z wrogością spojrzałam na jego udawaną bezradność. - Dlaczego mi to robisz? - nie wierzyłam mu. Nigdy nie dał mi chociaż krzty czułości, a teraz? Co on do cholery wyprawiał? Chwycił moją twarz w ręce. Teraz mogłam spojrzeć w jego ciemne, nic nie mówiące oczy. Było za późno zanim zareagowałam na zbliżające się w moim kierunku ciepłe usta. Nasze wargi się połączyły. Po raz pierwszy od pięciu lat ten człowiek mnie pocałował. Czy ja śniłam? Boże.. Co to za przeklęty koszmar? Dlaczego odwzajemniłam ten gest? Dlaczego w tamtym momencie nie porwały go diabły? Czemu mnie zostawiły na ziemi i nie wciągnęły w czeluście piekielne?
Odsunął się ode mnie. Spojrzał w moje oczy i nieoczekiwanie wybuchnął donośnym śmiechem. Popatrzyłam na niego spode łba. Debil. No po prostu debil. Zmrużyłam powieki do tego stopnia, że ledwo widziałam, otaczający mnie świat.
- Musisz być na prawdę rozbita psychicznie przez tego marnego Michaelka. Na prawdę uwierzyłaś w ta bajeczkę? Ale ty jesteś naiwna. - mówił między kolejnymi napadami wydźwięków, wydawanych z powodu radości.. Tym razem powód jego szczęścia był dla mnie wyjątkowo bolesny. Coś we mnie zawrzało. Poczułam nagłe ukłucie w sercu i przypływ adrenaliny, złości i czystego gniewu. Zaczęłam uderzać, zaciśniętymi w pięści dłońmi o jego ramiona, barki i brzuch. Ostatni cios był na tyle mocny, że zgiął się w pół. Odszedł na bezpieczną odległość, stając oko w oko z drzwiami. - Warto było. - rzucił na odchodne, a ja ledwo opanowałam swój organizm, aby nie rzucić się w pościg za tym dupkiem. 
Osunęłam się na panele. Znowu mnie tak potraktował. Jak rzecz, a nie kobietę. Wyczuwałam podstęp, dlaczego więc w porę temu nie zapobiegłam. Nienawidziłam go.. Cholernie go nienawidziłam. Po raz kolejny alkohol uderzył mi do głowy, która zapulsowała od epicentrum rozpoczynającego się cierpienia. Obiecałam sobie, że już nigdy nie zaufam temu mężczyźnie. Po raz kolejny złożyłam pusta obietnicę.

,,Łat­wiej od­bu­dować zburzo­ne mias­to niż zburzo­ne zaufanie.''


***********************
Hejka! Jest i numer piąty.
Tym razem Lukrecja.
Znowu spóźniona. Nie będę obiecywać poprawy.
Stwierdziłam, że chcę pisać dla własnej przyjemności.
Dlatego od teraz gdy nie będę miała weny, nie będę się do tego zmuszać.
Dziękuje za wszystkie wyświetlenia i wytrwałe czytelniczki.
Uwielbiam Was kochane ♥
Pozdrawiam ;* 
 

 

piątek, 12 sierpnia 2016

Obietnica Czwarta

- Pospiesz się. - odrzekłam ospałym głosem, wykonując ręką niedbały gest ponaglenia. Chłopak z posępną miną przemierzył ostatni fragment chodnika, który dzielił go od srebrnego, nieco przestarzałego Audi. Nacisnął klamkę i wdrapał się na odrobinę podwyższone siedzenie. Gdy zajął właściwe miejsce, mogłam w spokoju sprawdzić stan lusterek i innych podstawowych aspektów, usprawniających jazdę samochodem. W myślach stwierdziłam, iż od ostatniej podróży nic nie uległo zmianie. Włożyłam kluczyk do stacyjki i rzuciłam w stronę brata ostatnie, niepewne spojrzenie. 
- Jedź już. - warknął pod nosem, nie patrząc w moim kierunku. Dokładnie widziałam jego zaszklone oczy. Skutecznie powstrzymywał wybuch szlochu na widok oddalającego się domu. Pewnym ruchem, wprawiłam auto w zakręt i całe mieszkanie wraz z wszystkimi wspomnieniami, zarówno pięknymi, jak i tymi, które przyprawiały mnie dreszcze załamania, zostały w tyle. Raz na zawsze porzuciłam bolesne myśli, kłębiące się w mojej głowie. Odkreśliłam ten okres jedną, grubą i czarną jak smoła kreską. Nie mogąc dalej patrzeć na tylne siedzenie, wbiłam zraniony wzrok w podłużną i prostą drogę. Gdzie tym razem porzuci nas okrutny los? To wiedział tylko sam Bóg.

***

Nacisnęłam hamulec. Jedna decyzja, a potrafi tyle zmienić. Wypuściłam z ust nadmiar powietrza, który kumulował się we mnie przez ostatnie 500 kilometrów. Zacisnęłam dłonie na bezradnej, poszarzałej kierownicy i wpatrywałam się pusto w podjazd, który po bokach okalały dwa rzędy zielonej trawy. Zmrużyłam jaśminowe powieki i z dużą dozą ostrożności odpięłam pas bezpieczeństwa. Nie miałam nawet najmniejszego zamiaru zerkać w stronę Thomasa, bo wiedziałam, że jego mina może mi przysporzyć wiele bólu i chęć odwrotu od podjętych kroków.
Nacisnęłam klamkę, upewniając się w duchu, iż to najlepsza ścieżka życiowa, jaką mogłam w danej sytuacji wybrać. Na szali szczęścia ważył się nie tylko mój osobisty los, który i tak został spisany na straty, ale również przyszłość młodego Hallera. Teraz nie było już odwrotu. Stanęłam jedną nogą na twardym, betonowym podłożu i otworzyłam oczy, przypominając sobie obrazy, pochodzące z odległego dzieciństwa, gdy właśnie w tym miejscu bawiłam się z krewnymi. Przyprawiło mnie to o nieco lepszy humor i zarys uśmiechu w kąciku malinowych, spierzchniętych ust.
Ku mojemu chwilowemu zdziwieniu brat wychylił się z samochodu równie szybko. Po raz pierwszy od dnia, w którym uświadomiłam go o naszej wyprowadzce, zrobił coś bez specjalnej zachęty. Przyznam szczerze, że miałam nadzieję na pokój między nami, po ostatniej rozmowie w czeluściach ciemnego korytarza, który wyprowadzał zawodników Herthy wprost na murawę stadionu w Berlinie. Jego nastawienie się zmieniło, aczkolwiek nie na tyle, abyśmy mogli ze sobą normalnie rozmawiać. Po tamtym incydencie nie wybuchał tak często gniewem i wielokrotnie hamował targającą nim złość. W moim mniemaniu był to spory sukces wychowawczy. Małe kroki prowadzą do wielkich czynów. W tym przypadku miała być to całkowita zgoda między mną, a nim.
Nie musiałam długo czekać, na dalszy bieg wydarzeń. Drewniane drzwi, które były przejściem między dworem, a skąpanym w ciemności garażem, rozwarły się, a następnie obiły o jedną z białych ścian całego budynku. Wydały przy tym dźwięk, przypominający odgłosem trzask. Nie był on jednak głośny i już po sekundzie rozpłynął się w suchym, letnim powietrzu.
Zza ,,wrót'' wyłoniła się dobrze znana mi i Thomasowi, drobna postać. Na jej twarzy wykwitł promienny uśmiech, którym zaraziłaby każdego człowieka. Blondynka, która zmierzała w naszą stronę, nazywała się Anna. Była niewiele starsza ode mnie, ponieważ na zegarze biologicznym niedawno wybiła jej okrągła 30. Jedyna rodzina, jaką znałam i do której mogłam się zwrócić o prośbę w ciężkiej sytuacji. Nie wyjaśniłam jej oczywiście szczegółów mojego okropnego położenia, ale i bez tego z ogromną chęcią zaoferowała swą pomoc.
Stanęła naprzeciwko mnie i przez chwilę po prostu wpatrywała się w moją buzię, jakby właśnie zobaczyła dawno nie widzianą przyjaciółkę. Po części tak właśnie było. Nie odwiedzałam jej od momentu...
- Myślałam, że zajedziecie później. W radiu informowali, że na krajowej dwójce jest straszny korek. Zresztą nieistotne! - wykrzyknęła. Jej niespodziewanie rozpromieniony ton wpłynął nawet na 15-latka. Wcześniej stał ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma, a teraz przybrał wyraz na kształt najprawdziwszego uśmiechu! Gdy tylko to zobaczyłam, miałam ochotę go uściskać. Jednak  przestrzeń między moimi ramionami w tamtym momencie wypełniła ukochana ciocia. Bez wahania ułożyłam dłonie na jej plechach i wtuliłam się w jej bark.
- Tak się cieszę, że mogę Cię ponownie zobaczyć. - przyznałam zgodnie z prawdą, pamiętając o zakazie jakiego udzieliła mi przed laty. ,,Nigdy nie mów na mnie ciotka, to takie postarzające.'' - zaklinała, wygrażając mi przy tym wskazującym palcem. Od tamtej pory używałam tego określenia co najwyżej w myślach. Nagle w głębi duszy poczułam jednocześnie ulgę i ogromny ucisk. Wiedziałam bowiem, że ona nie zostanie przy mnie i niebawem wyjedzie, znów odcinając nasz kontakt. Przełknęłam ślinę, aby zdusić to dziwne uczucie w gardle. - Kiedy jedziecie do Polski? - spytałam, pilnując przy tym, aby głos mi nie zadrżał. Dopiero po chwili zorientowałam się, że pytanie wybrzmiało z moich ust w jej ojczystym języku. Znałam go na wylot, ale i tak przyprawiło mnie to o ulotne zaskoczenie.
- Za tydzień. - odparła, odsuwając się ode mnie. Górnymi kończynami nadal trzymała w uścisku moje przedramiona i próbowała zbadać emocje jakie się we mnie kotłowały. Zaprzestała jednak analizy i podeszła do Thomasa. Wykonała na nim tą samą czynność, co w moim przypadku i zmierzwiła mu jego włosy. Ponownie się uśmiechnął, a bolesne uczucie nagle zniknęło z mojego serca i krtani.
- Wujek jest w domu? - zapytał z nieopisaną nadzieją. Byłam szczęśliwa z tego powodu, iż chłopak zachowywał się przy Annie tak jak dawniej. Bez złości, fochów i krzyków. Spokojny nastolatek z wybujałą wyobraźnią i nieograniczoną miłością do piłki nożnej. W duchu modliłam się, aby za 7 dni sielanka nie dobiegła końca. Może w końcu zrozumiał, że wyjazd nie jest tragedią życiową? Kobieta przytaknęła, a ten żywszym krokiem oddalił się w stronę wejścia. W normalnych okolicznościach skarciłabym go za tą bezpruderyjność i pewność siebie w gościnnych progach, ale zważywszy na jego stan psychiczny, postanowiłam, iż tym razem ujdzie mu to płazem.
- Nie będziemy stać na dworze. Wejdźmy do środka. Uszykuję kolację i swobodnie pogadamy. Rozpakuj się i zejdź do jadalni, gdy tylko będziesz gotowa. Pierwszy pokój na górze po prawo jest do waszej dyspozycji. - zakomunikowała i już po chwili zniknęła za drzwiami wejściowymi.
Postanowiłam dostosować się bez większych protestów do jej rady. Zgrabnym ruchem wyciągnęłam wszystko co zabraliśmy. Niewielką torbę z butami przewiesiłam sobie przez ramię, a dwie pozostałe walizki wystawiłam na betonowe podłoże. Chwyciłam jedną z nich i z wielkim trudem doniosłam do progu domu. Z powodu lekkiego przemęczenia musiałam zaczerpnąć haustem powietrza i ruszyć dalej. W korytarzu niemal zderzyłam się z rosłym brunetem o piwnych oczach. Wujek Tom szeroko się do mnie uśmiechnął, z ogromną łatwością odebrał mi ciężki przedmiot i w jednej ręce wszedł z nim po drewnianych schodach. Gdy ja stawiałam pierwsze kroki na ciemnych stopniach, z końca ,,holu'' wyłonił się również mój brat. Bez słowa wyjaśnienia wyszedł na dwór, a kiedy byłam już na górze zaczął wnosić drugą walizkę. W myślach odetchnęłam z ulgą, iż przypadła mi tylko torba, którą miałam na ramieniu.
Mężczyzna rzucił tylko oklepane ,,Czujcie się jak u siebie'' i zbiegł na dół z licznymi pokładami energii. Minęłam próg małego pomieszczenia. Było tak przytulne, że ledwo powstrzymałam dźwięk zachwytu. Po dwóch przeciwnych stronach stały łóżka. Biała pościel nadawała pokojowi odrobinę chłodu. Ściany, podłoga i sufit pokryto panelami w odcieniu jaśniejszego mahoniu. Pomiędzy miejscami spoczynku stał przeszklony stolik z wazonem pośrodku. Nad przezroczystą powierzchnia królował bukiet czerwonych róż. Na przeciwnej do kwiatów ścianie wisiał niewielki telewizor, a pilot spoczywał na biurku stojącym  na uboczu. Jedynym źródłem naturalnego światła było duże okno, umieszczone na pionowej powierzchni między łóżkami.
Po dokładnej analizie pomieszczenia nabrałam ogromnej chęci na krótką drzemkę. Obiecałam sobie, że będzie na prawdę niedługa. Jednak nie wiedziałam, że złożyłam kolejną pustą obietnicę.

,,Coś mija, żeby zrobić miejsce czemuś nowemu.''


 **********
Jest i czwóreczka. :) 
Znowu się spóźniłam, ze względu wyjazdu.
Wczoraj wieczorem wróciłam z zachwycającej pięknem i krajobrazami Chorwacji.
 Mam nadzieję, że i tym razem mi wybaczycie. 
Co sądzicie o powyższym rozdziale?
Nie wiem dlaczego, ale pisało mi się go z niewyobrażalną łatwością. 
Pozdrawiam ;*

poniedziałek, 25 lipca 2016

Obietnica Trzecia.

Co czułam stając obok mojego największego przeciwieństwa, szczelnie zamkniętego w dość sztucznym, umięśnionym i ociekającym testosteronem ciele? Strach? Przecież ja niczego się nie bałam! Byłam jak nieustraszona Czarna Wdowa. Co prawda nigdy nie oglądałam żadnego filmu z jej udziałem, ale to ona pierwsza przyszła mi na myśl w momencie chęci przywołania jakiejś super bohaterki. W każdym razie - nieistotne..
Czerwona suknia przylegała do mojej talii i bioder tak bardzo, że widoczne było każde zaokrąglenie, bytujące na moim ciele. Nie żebym miała kompleksy. W moim mniemaniu plasowałam się w grupie kobiet o idealnych proporcjach, ale wzrok wszystkich mężczyzn obecnych na uroczystości, który wiercił mi dziurę w brzuchu, a może nawet nieco wyżej, nie zaliczał się do tych przyjemnych spojrzeń. Odchrząknęłam cicho. Zaczynałam się niecierpliwić. Mężczyzna już dawno powinien odegrać całą szopkę. Im szybciej odegrał swoją rolę tym prędzej mogłam się uwolnić od pustych rozmów. Po minucie ułożyłam dłoń na jego ramieniu i delikatnie je ścisnęłam. Dopiero wtedy rozkojarzone czekoladowe tęczówki skierowały się w moją stronę. Obdarzyłam go perlistym uśmiechem, z którego kipiało wyrachowanie i czysta gra aktorska. Obrócił się do mnie przodem. Opuściłam kończynę wzdłuż własnej postury.
- Mój kwiecie. - zaczął donośnym tonem. Położył rękę na moim policzku i opuszkami pogładził delikatną cerę. - Do tej pory nie wiem czym zasłużyłem sobie na związek z Tobą, aczkolwiek nie zamierzam dłużej wystawiać losu na próbę. Chciałbym wykonać kolejny stabilny krok w stronę przyszłości, naszej wspólnej przyszłości. - tradycyjnie przykucnął po czym uklęknął na jedno z kolan, odzianych w czarne spodnie od garnituru. - Czy zostaniesz moją żoną? - spytał nieco zniżając głos. Oprócz tego do moich uszu dobiegły ciche westchnienia dziewcząt i starszych kobiet, przyglądających się naszej dwójce. Przyłożyłam palec do kącika własnego oka i otarłam niewidzialną łzę. Drugą dłonią zakryłam usta pokryte szminką w krwistym odcieniu. Zerknęłam na naszą ,,publiczność'' składającą się z rodziny i garstki znajomych.
- To będzie dla mnie zaszczyt. - odrzekłam po tym jak tylko ujrzałam pierścionek. Srebrna ozdoba z pojedynczym rubinem na środku, który otoczono malutkimi diamencikami, zagościła na moim serdecznym palcu. Na widok wspomnianego świecidełka moje oczy zabłyszczały, znanym każdej istocie płci żeńskiej blaskiem.
- Nic nie opiszę mojej radości. - zawahał się, spoglądając na licznych gości, po czym obdarzył mnie oraz ich szerokim uśmiechem. Rzędy białych zębów, które zawsze układały się w tym samym, wyćwiczonym na pamięć wyrazie jego twarzy odbiły blask sztucznego światła, pochodzącego od ogromnego żyrandola z licznymi zdobieniami. Clamens ponownie zmienił postawę na stojącą. Wyciągnął w moją stronę swoją kończynę i złożył na jednym z palców przelotny, wręcz czuły pocałunek. Wtedy po raz pierwszy poczułam jakby to wszystko nie było żadną układanką. Jakbyśmy nie byli do siebie tak wrogo nastawieni. Jak gdyby cała nasza znajomość nie opierała się tylko na korzyściach zawodowych... Lecz czar musiał się kiedyś ulotnić. Mężczyzna, właściwie powinnam go nazywać narzeczonym, puścił moją dłoń i podszedł do swoich rodziców.
Na dwie krótkie sekundy przymknęłam ociężałe od tuszu i zmęczenia powieki. Cudem byłaby sytuacja, w której konwersacja z moją despotyczną i surową matką ominęłaby mnie szerokim łukiem. Rodzicielka stanęła naprzeciw mnie. Pukle jej ciemnych włosów zwijały się wokół pociągłej twarzy w bardzo delikatne loki. Chciałam mieć już to za sobą. Spojrzałam prosto w jej czekoladowe oczy, które ku mojemu ogromnemu zdziwieniu w kącikach zaszkliły się słonymi kropelkami. Nie musiałam długo czekać na lekki uścisk ułożony w okolicach moich przedramion. Znalazłam się w naprawdę niecodziennym położeniu. Ba! Postać żeńska nie przejawiała takiej postawy nawet, gdy ukończyłam studia z najlepszymi wynikami na roku.
- Jestem z Ciebie taka dumna. W końcu coś Ci się w życiu udało. Skończyłaś edukację, zaręczyłaś się i wkrótce podejmiesz nową karierę. Cieszę się, że mogę nazywać się twoją matką. - zakomunikowała z trudem powstrzymując łzy, kumulujące się od dobrej minuty. Będąc nadal w szoku, zbliżonemu do tego termicznego, lekko objęłam jej ramiona i usiłowałam zamknąć, rozsuwające się w przeciwnych kierunkach wargi. Wypuściłam gromadzone w płucach powietrze i odsunęłam się od sylwetki kobiety.
Odeszłam na bok, zostawiając ją zupełnie samą. Ruszyłam przed siebie, nie spoglądając ani razu w tył. Swoje kroki skierowałam w stronę drewnianych, lśniących bielą schodów, prowadzących na pierwsze piętro ogromnego mieszkania. Musiałam się otrząsnąć i to jak najszybciej. Znalazłam się na korytarzu. Poszłam w dobrze znanym kierunku. Ponownie mój wzrok padł na złotą klamkę, którą bez dłuższego zastanowienia nacisnęłam. Drzwi nie stawiały żadnego oporu, toteż wparowałam do środka, jakbym przed czymś uciekała. Czy spodziewałam się obecności obcego mężczyzny? Prędzej obstawiłabym atak terrorystyczny, niż blondyna wpatrzonego w moje zdjęcie, oprawione w ramkę. Wzięłam głęboki wdech.
- Skoro tak bardzo Ci się podobam możesz zrobić sobie kopie i powiesić nad łóżkiem. - stwierdziłam, krzyżując ręce na piersiach. Chłopak odskoczył na bok jak oparzony i szybko zwrócił ku mnie swoje jasne tęczówki. - Wtedy będziesz mógł mnie podziwiać bez żadnych obaw, że Cię na tym przyłapię. - ciągnęłam dalej, po czym usiadłam na moim własnym łóżku.
- Wybacz, nie chciałem naruszać prywatności. Szukałem toalety, ale widocznie coś źle zrozumiałem. - odrzekł po chwili, gdy już przetworzył wszystkie słowa, które ode mnie usłyszał.
- Ach! Już rozumiem. I tak zupełnie przypadkiem wpadłeś do cudzego pokoju i zacząłeś się gapić na osobiste zdjęcie pewnej ślicznotki, którą teraz zamierzasz okłamywać. Logiczne. - prychnęłam, umieszczając resztę swojego ciała na wygodnym miejscu. - Skoro już tutaj trafiłeś są dwie opcje : Jesteś introwertykiem, który stroni od ludzi, a do przyjścia tutaj zmusił Cię ktoś inny albo nie lubisz atmosfery zaręczyn, bo masz jakieś przykre wspomnienia. - wypaliłam bez zastanowienia. Blondyn zamrugał płochliwie i wytężył wzrok, który nadal skierowany był na mnie. Czułam się jak na celowniku wiatrówki. Po raz pierwszy na prawdę się speszyłam. W tym spojrzeniu było coś takiego, co nakazywało mi się go obawiać! Ale przecież nie ma ludzi, którzy traktują wszystko na serio... Chyba.
- Sorry, ale na prawdę nie lubię jak ktoś inny czyta mi w myślach. Nie mam więcej czasu na głupie gierki. Wszyscy wokół mnie stali się  na prawdę irytujący, a ty jesteś potwierdzeniem słów, że na świecie już dawno zaginęła ludzka empatia. Dzięki za zabicie moich ostatnich nadziei wobec przyszłej ludzkości. - cała wypowiedź zupełnie nie pasowała do wyrazu twarzy jaki przyjął. Jego cyniczny uśmiech był niezrozumiały wobec tak mocnych i ciężkich słów. Wyprostowałam się jak struna, słysząc, iż jestem nieczuła.
- Obiecuję, że już więcej nie będę się Tobie przyglądał. Myślę, iż widzimy się ostatni raz. Jesteś ładna, ale szkoda, że masz taki niewyparzony język. - dodał po czym opuścił pomieszczenie, zatrzaskując za sobą lekkie ,,wrota'' mojej osobistej świątyni spokoju i harmonii. Postanowiłam odrzucić wspomnienie z tamtego dnia, lecz gdybym wiedziała jak pustą obietnicę złożył wspomniany blondyn, rozmyślałabym o tej krótkiej rozmowie godzinami.

,,Niewiele rzeczy tak bar­dzo oszu­kuje jak wspomnienia.''  


*************************
Jest i 3. 
 Powinnam się wytłumaczyć, dlaczego pojawia się ona dopiero teraz. 
Otóż po koloniach dostałam tak dużego lenia, że aż nie jestem w stanie tego opisać.
Nawet nie chciało mi się tutaj zaglądać! 
Kompletnie straciłam motywację.
Później nadeszła Wisła..
Okres spełniania marzeń i najlepsze trzy dni mojego życia.
I po tym pozytywnym aspekcie postanowiłam, ze muszę to wrócić.
Jeżeli ktoś tu jeszcze jest to bardzo za to dziękuje.
Pozdrawiam ;*
 

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Obietnica Druga

- Gotowy? - zapytałam, pocierając dłonią własne przedramię. Dobrze znałam odpowiedź, więc moje ówczesne pytanie było zupełnie niepotrzebne i bezsensowne. Wiem doskonale, że myślenie nie boli. Czasami jednak to co wypowiemy brzmi o wiele głupiej na żywo niż w naszej głowie. Skąd to wiem? Z doświadczenia. Jak to mówią : uczymy się na błędach. Skoro tak już dawno powinnam zakończyć pisanie pracy magisterskiej, a tymczasem tkwiłam gdzieś między bezrobociem i niestabilną pracą, która była moją pasją. Odsunęłam na chwilę swe przemyślenia na bok, gdyż spostrzegłam, że milczenie ze strony chłopaka trwa zbyt długo. Szturchnęłam go lekko, aby upewnić się, iż nie zasnął. Odwrócił głowę w moją stronę.
- Jasne. Spełniają się moje największe marzenia. - odpowiedział z taką ilością ironii, że wylewała się ona poza żółtą taksówkę. Westchnęłam cicho i spuściłam wzrok. Nie mogłam dłużej patrzeć na jego przygnębienie i niechęć. Musiałam zostawić to przeklęte miasto w tyle i wiedziałam, że sporadyczne fochy mojego brata, nie uniemożliwią mi zwykłej ucieczki.
- Znajdziesz tam nowych przyjaciół, nowy klub.. - przy ostatnim słowie dostatecznie się zawahałam. Konsternacja jaka ogarnęła moją twarz, wywołała pojawienie się na niej bladych rumieńców. Sama wydałam na siebie wyrok, rozpętałam wojnę, dolałam oliwy do buchającego na wszystkie strony ognia.
- Owszem odnajdę szczęście, jednak ty już nigdy nie odzyskasz honoru. - odrzekł z kamiennym wyrazem, malującym się na bladej buzi. W moim sercu zawrzało. Co on sobie wyobrażał?! Zero szacunku. 
- Jesteś z siebie zadowolony? - spytałam, wycierając policzek poczerwieniały z żalu i urazu jaki chowałam do niego za te słowa. Odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Wiedziałam, że w środku wszystko w nim kipi ze złości. Ale dlaczego? Czemu jest na mnie wściekły? Bo chce mu zapewnić lepszą przyszłość? Nie rozumiałam dawnej młodzieży, ale ich obecne charaktery to był jakiś kosmos.. Żeby robić tyle hałasu o jakiś głupi klub? Co za różnica czy przynależy do Herthy, czy znajdzie miejsce w szeregach Borussi? Moja głowa pękała od nadmiaru pytań. Ukryłam twarz dłoniach i czekałam, aż taksówka dotrze w wyznaczone miejsce.
Stało się to szybciej niż przewidywałam. Kierowca z piskiem zahamował przy ogromnym stadionie, mieszczącym się w samym centrum miasta. Wcisnęłam mu w pomarszczoną dłoń 10 euro i otworzyłam, skrzypiące drzwi. Obróciłam się na pięcie i wbiłam ostry wzrok w Thomasa, który zdawał się mnie ignorować. Prychnęłam i przełknęłam ślinę.
- Jeśli nie chcesz się z nimi pożegnać to nie! Łaski mi tym nie robisz, braciszku. - odrzekłam nieco zdenerwowana. To do jakiego stanu doprowadził mnie chłopak przechodziło ludzkie pojęcie. Dlaczego tak reagowałam? Jaki był powód obudzenia we mnie tak wielkiej wściekłości? Jedynym sensownym wytłumaczeniem był fakt, że każde słowo wypowiedziane przez blondyna było czystą prawdą. Demony negatywnych emocji rozpaliły w moich oczach istne piekło, które widocznie dostrzegł mój najbliższy krewny. Ociężale wstał z siedzenia i opuścił pojazd, zatrzaskując za sobą drzwi, pokryte żółtą, wyblakłą farbą, która szczerze mówiąc ledwo co trzymała się całej karoserii. 
Thomas ruszył żwawym krokiem w stronę zabudowania, w którym właśnie odbywał się trening młodzików. Miał powiadomić kolegów o naszym wyjeździe i rozstaniu. Obiecałam mu, że tutaj wrócimy i gdy tylko skończy 18 lat zostanie zawodowym piłkarzem tego zespołu. Szkoda, że nie zmniejszyło to jego wrogiego nastawienia w stosunku do mnie. Przy każdej możliwej okazji wbijał mi kolejne ostrza w serce, nie licząc się z moimi własnymi uczuciami. Tłamsił je w każdym momencie, kiedy chciałam z nim porozmawiać jak siostra z bratem. Nabawił się ohydnej obojętności, której zawsze się brzydziłam. 
Rozmyślając, nie spostrzegłam nawet, iż sama również przyspieszyłam i o mało co nie zderzyłam się ze szklanymi drzwiami. Pchnęłam je do przodu, aby móc znaleźć się w ciepłym przejściu między trybunami, a szatnią. Włożyłam ręce do kieszeni i skierowałam ruchy w stronę wyjścia na miejsce przeznaczone dla kibiców. Pomału schodziłam na sam dół i zajęłam siedzenie w pierwszym rzędzie, tuż obok asystenta trenera. Widziałam dokładnie sylwetkę chłopaka, zbliżającą się do reszty drużyny. Dzieliło nas nie więcej niż dwa metry. Blondyn stanął koło swojego najlepszego kompana i poklepał jego ramię. Zdziwiony szatyn odwrócił się, a widząc twarz kolegi splunął na ziemię.
- Po co tutaj przyszedłeś? - spytał podniesionym tonem. - Na naszym treningu nie chcemy zdrajców ani szpiegów. - dodał, odwracając się od zszokowanego młodego Hallera. 
- Głuchy jesteś? Spadaj stąd. - fuknął inny członek teamu, wymachując rękoma w ramach rozgrzewki. - Nie potrzebujemy Cię tu. Nie myśl, że jesteś niezastąpiony. - zakończył, schylając się w celu rozciągnięcia mięśni. 
Thomas stał jak słup soli. Wodził wzrokiem po tych, którzy do niedawna byli mu bliscy jak rodzina. Po młodych chłopcach, których codziennie nazywał braćmi. Nie zdążył im nawet wyjaśnić, że tu wróci, że ich nie zdradzi.. Iż nigdy nie chciał przenosin do Dortmundu i nowego klubu. Nie powiedział nic, a jego cudowni koledzy zgnietli wszystkie relacje jakie ich łączyły. Co miał zrobić? Najzwyczajniej w świecie uciekł. Wybiegł najszybciej jak mógł. 
Momentalnie zerwałam się z miejsca. Zwinnym ruchem przeskoczyłam przez barierkę, bo wejście zamknięte było na kłódkę. Pobiegłam na koniec długiego, ciemnego przejścia i zobaczyłam skuloną posturę brata. Usiadłam koło niego i objęłam go ramieniem. Pogładziłam jego włosy i przytuliłam jeszcze mocniej. 
- Nie przejmuj się tym. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Nie kłóćmy się już więcej. Błagam. - wyszeptałam, po czym złożyłam na jego czole pocałunek. Odgarnęłam, opadające na jego poczerwieniałą buzię kosmyki włosów. - Obiecaj mi, że już nigdy nie będziesz płakał przez innych ludzi. - rozkazałam, trzymając jego ciepłą twarz w swoich dłoniach. 
- Przyrzeknę, jeśli ty obiecasz mi to samo. - powiedział pewnie, ocierając resztki słonych łez z policzków. Pociągnął nosem, a w moim umyśle zapanował nieokiełznany mętlik. Czy mogłam to zrobić? Czy na pewno dam radę dotrzymać tej niebotycznej decyzji? I przede wszystkim czy jestem w stanie odizolować się od innych do tego stopnia, aby już nigdy nie uronić łzy?
- Przysięgam. - położyłam rękę w miejscu, gdzie za osłoną klatki piersiowej bytowało bijące w równym rytmie serce. - Twoja kolej. - dodałam, przymykając powieki. Czułam jak mój oddech staje się dość niemiarowy. Obawiałam się przyszłości mojej i dojrzewającego blondyna. Miałam nadzieję, że okaże się dość dojrzały i pomoże mi choć trochę w prowadzeniu dorosłego życia albo, iż przynajmniej nie przeszkodzi w wychowaniu go na dobrego człowieka.
- Przysięgam. - to słowo, wypowiedziane przez Thomasa odbiło się w mojej głowie donośnym echem. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że właśnie złożyliśmy najbardziej puste obietnice w naszym życiu. Nie spodziewaliśmy się ogromu tych przysiąg. 


,,Zmiany są tym, co ludzie ro­bią, 
kiedy nie po­zos­tało im już nic innego.''




*************
Jest i dwójeczka.
Przez cały weekend nie miałam internetu.
Już chciałam kończyć rozdział w zwykłym programie tekstowym, jednak dane było mi napisać na bloggerze.
Koniec roku zbliża się wielkimi krokami.
Osobiście mam mieszane uczucia.
Czekam na wakacje, których potrzebuje mój umysł i organizm,
ale po tych dwóch miesiącach czeka mnie nowa szkoła, nowi ludzie... Brak starych przyjaciół.
To trudne, lecz staram się o tym nie myśleć. 
Mam nadzieję, że podoba się wam powyższy twór.
Czekam na opinię.
Pozdrawiam ;*

czwartek, 2 czerwca 2016

Obietnica Pierwsza


- Jutro nadejdzie dla Was szczęśliwy dzień. - zaczął mężczyzna w podeszłym wieku, którego od najmłodszych lat nazywałam tatą.. Szkoda tylko, że wraz z upływem czasu określenie to przybrało bardziej grubiański charakter i wybrzmiewało z moich ust, układając się w wyraz ,,ojciec''. Nie było tak dlatego, że uczynił coś co mogłoby mnie zranić. Kochał mnie. Mocniej niż potrafiłam sobie to wyobrazić. Jednak.. Zawsze jest jakieś ale. Był pantoflarzem mojej rodzicielki, która układała mi życie pod swoje dyktando i wymagania.
Chrząknęłam cicho i podniosłam się z wygodnego krzesła. Przyodziałam na twarz nader sztuczny uśmiech i stuknęłam widelczykiem od ciasta w kieliszek do połowy napełniony czerwonym winem. Kiedy oczy wszystkich zgromadzonych skierowały się wprost na mnie uniosłam wyżej kąciki ust i postanowiłam zacząć teatrzyk, który z dnia na dzień wchodził mi coraz bardziej w krew.
- Jestem dumna, że od jutra będę mogła szczycić się mianem Twej narzeczonej. - zwróciłam się do mężczyzny, który zajmował miejsce przy moim boku. - To niesamowite.. Już wyobrażam sobie dni, w których będziemy we dwoje... W których, budząc się ujrzę widok najpiękniejszy ze wszystkich. Kocham Cię. - zakończyłam, akcentując dwa ostatnie słowa. Zamrugałam szybko, aby jeszcze bardziej umocnić udawany zachwyt.
Ponownie zerknęłam w stronę przyszłego małżonka, który szczerzył się jak głupi do sera. Gdybym tylko mogła to obdarzyłabym go serdecznym policzkiem.. Wzięłam wdech i na chwilę zmrużyłam powieki. Naczynie, bytujące w mej delikatnej dłoni dotknęło pełnych, zaróżowionych warg i przechyliło się wraz z moją małą pomocą.
- Uczucie, którym Cię darzę nie zostanie okiełznane przez zwykłą wiązankę słów, więc nawet nie spróbuję ich odpowiednio dobrać. Wiedz, że jesteś całym moim życiem i światem. - odrzekł po chwili ,,luby'', tak aby każdy gość, włącznie z moimi cudownymi rodzicami usłyszał jego wypowiedź. Cieszyłam się, że tak dobrze zagrał.. Układ, który zawarliśmy rok temu był idealny. Na całe szczęście zarówno ja, jak i Clemens szczerze się nienawidziliśmy, a potrafiliśmy wystawić przedstawienie godne Oscara.

***

- Pięknie wyglądasz kochanie. - prychnął opierając się o framugę drzwi od ogromnej sypialni. Obrzuciłam go spojrzeniem wyzbytym z emocji. - Jak oceniasz mój występ? - spytał, stając tuż za mną. Odsłoniłam w uśmiechu szeregi białych równych zębów, gdyż jego wypowiedź całkiem mnie rozbawiła.
- Gdyby zagrał to DiCaprio, na 5 z ogromnym plusem. Tobie, szczególnie za usposobienie wręczę dwa na zachętę. - powróciłam wzrokiem do własnej talii opiętej w obcisłą czerwoną suknię. - Masz gust. - cmoknęłam z dezaprobatą. - Kobiety, które przychodzą tu w każdy weekend też się tak ubierają? Przynajmniej już wiem, że nie zabierasz ich spod skoczni tylko z ulicy. - skomentowałam, odpinając zamek od odzienia.
- Na całe szczęście jakoś układam swoje osobiste sprawy. Gdyby ktoś dłuższy czas obserwował Ciebie stwierdziłby, iż żyjesz w celibacie. - zaśmiał się szyderczo, usadawiając swoją posturę na wielkim łóżku. - Może dzisiaj twoja kolej na noc z prawdziwym mężczyzną? - zapytał dumnie.
- Znasz jakiegoś? Możesz mi wpisać jego numer. - rzuciłam w jego stronę telefon, który od jakiegoś czasu był dla mnie zupełnie bezużyteczny. Widząc jak mina mu zrzedła zdjęłam ubranie i skierowałam swoje kroki w kierunku wyjścia. Taka poprawa humoru na koniec dnia definitywnie mi odpowiadała.
- Weź to cholerstwo ode mnie, bo zaczęło brzęczeć. - usłyszałam, gdy tylko stanęłam oko w oko z drzwiami od mojego własnego królestwa. Przewróciłam oczami i wróciłam po małe, działające na nerwy urządzenie. Stając w progu, zatrzymałam się na moment. Nie powiem.. Zawsze figura i testosteron, który wręcz emanował z mojego przyszłego narzeczonego mógłby mnie pociągać, w przypadku gdy byłabym  głupia i patrzyła na sam wygląd...
- Gdybyś nie dodał, że brzęczy, pomyślałabym, iż mój telefon właśnie woła o uwolnienie od takiego dupka. - zgarnęłam przedmiot, który stał się powodem do kolejnego pstryczka, wymierzonego wprost w mężczyznę. - Dobranoc najdroższy. - westchnęłam i opuściłam pomieszczenie w całkiem poprawnym nastroju.
Po szybkim truchcie wzdłuż korytarza, chwyciłam w mocnym uścisku klamkę, która w promieniach sztucznego światła, mieniła się złotą poświatą. Kiedy znalazłam się już w osobistym azylu, wypuściłam gromadzone w płucach powietrze. Po wykonaniu kilku kroków w stronę łóżka, usiadłam na nim, opierając plecy o zimną, beżową ścianę. Niechętnie spojrzałam na ekran telefonu i odblokowałam go jednym, zamaszystym ruchem. Śledząc tekst trudno było mi zachować powagę. Kobieta, którą miałam za bliską koleżankę, ni stąd ni zowąd , oświadczyła mi, że nie pojawi się na hucznej uroczystości zaręczyn. W duchu byłam wdzięczna za taki obrót sytuacji, gdyż była to tylko kolejna znajoma na pokaz. Miałam tych wszystkich ludzi po dziurki w nosie. Ba! Po dziurki w przekutych uszach. Zadręczałam się każdym z nich, aby dojść do celu, który przyświecał mi odkąd skończyłam 12 lat. Pamiętne urodziny, wyjątkowy prezent i jedyne wspaniałe wspomnienia z dzieciństwa, które swobodnie mogłam nazywać pasmem porażek.
Odłożyłam białe urządzenie na szafkę nocną i wyprostowałam obolałe nogi. Cały dzień biegania po sklepach, restauracjach i rodzinnym domu. Po części cieszyłam się, że nareszcie odetnę własną pępowinę i stanę na nogi. Nie ma co! Ułatwiłam sobie start w dorosłe życie. Ale po co miałam go sobie utrudniać? Przecież wygodniej mieć pracę po znajomości zaraz po studiach. Pozostawało mi tylko jedno. Wypełnić każdy obowiązek znakomitego ortopedy, którego mianem określana byłam w każdej z plotkarskich gazet. Wymieniano mnie pod kryptonimem słów : ,,córka znanego chirurga''. Już dawno przestałam utożsamiać się ze swoim imieniem. Nie było już Lukrecji.. Bezwzględnie i bezpowrotnie ją uśmiercono. Po części sama przyłożyłam do tego rękę i na własne życzenie stałam się tylko ,,potomkinią najlepszego lekarza w Austrii''.
Ze stłamszoną samooceną postanowiłam się udać do łazienki, w celu wzięcia gorącej kąpieli, w blasku świec. Ha! Pomarzyć można. Został mi tylko błyskawiczny prysznic i jeszcze szybszy powrót na wygodne miejsce spoczynku. Mój organizm nie nadawał się już do sprawnego funkcjonowania, toteż nie miałam zamiaru katować go jeszcze bardziej. Chociaż w sumie.. Nagła przemiana w masochistkę? To byłoby coś.
W porę okiełznałam wybujałą wyobraźnię i przeszłam do realizacji skąpych planów na ten cudowny wieczór. ,,Ostatnia noc bez zobowiązań'' - zapewne taki jest teraz temat gorącej dyskusji w sypialni moich rodziców. Wspominają czasy, w których chodziłam na czworaka i byłam im podporządkowana. Jednak w tej kwestii zmienił się chyba tylko sposób mojego poruszania. Nadal byłam zmuszona do przytakiwania i słuchania się despotycznej matki, która zawsze miała mnie za maszynkę do spełniania marzeń, jakie zostały przez nią pominięte, w poszczególnych epizodach jej życia. Czy na prawdę miałam odgrywać rolę marionetki? Czy to było właśnie moim pragnieniem? Widocznie taką los ułożył mi trasę. Trzeba coś poświęcić, aby poczuć się spełnionym zawodowo i życiowo. Takie są okrutne zasady. Nie ma zmiłuj.

***

- Obiecuję Ci, że wyjdziesz za tego mężczyznę, dla którego zabije Twoje serce. - powiedział spokojnym tonem, składając na moim czole wilgotny pocałunek. - Nigdy więcej nie rób sobie krzywdy. Byłaś, jesteś i zawsze będziesz moją małą księżniczką. Jeśli ktoś Cię upokorzy nie znajdzie na ziemi spokoju. - dodał, trzymając moją smukłą buzię w dłoniach. Czułam, że oczy ponownie zachodzą mi gorzkimi łzami. Nie potrafiłam opanować bólu jaki żarzył się w moim sercu.  
- Nie obawiaj się tato, jestem już dorosła. - wypowiedziałam całe zdanie z taką nutą niepewności, że sama przestałam wierzyć w jego wiarygodność. Spuściłam wzrok na swe splecione dłonie, które pokryły się siną barwą. Płatki śniegu zawirowały wokół mojej twarzy. Rozpoczęła się już prawdziwa zima. Nie wiem co spowodowało taką reakcję, ale nagle dusza zapłonęła we mnie czystą nienawiścią do świata i ludzi. Zbyt wiele osób zadało tak dużo ran, które zapiekły mnie ze zdwojoną mocą. Dzisiaj dostałam zapłatę za swoją naiwność i głupotę. Koniec. Definitywny finisz. Już żadna żywa istota nie zada mi żadnego ciosu, ani psychicznego, a tym bardziej fizycznego. Mimowolnie narząd, bijący za osłoną mej klatki piersiowej, który przed wiekami stał się symbolem miłości dla całej ludzkości, został ozdobiony twardym, nienaturalnie zamrożonym nalotem. Nie uwierzę już w żadne wyrazy pozytywnych uczuć. Obojętność dopadła mnie w tym okrutnym wyścigu szczurów, a ja nie zamierzam jej powstrzymywać. Taka jest moja wola, wola Lukrecji Milland.
 Obudziłam się zlana potem. Cholera! Nie ma to jak cudowne wspominki w środku nocy! Czy mój mózg już kompletnie zdurniał, przywołując takie obrazy w trakcie snu? Dobrze wiedziałam, że miłość nie jest w najmniejszym stopniu powodem do tych zaręczyn, ślubu i całego bagna w jakie się wpakowałam. Chciałam spełnić wszelkie marzenia. Musiałam podążać po trupach do celu. Nawet jeśli miałabym po drodze poświęcić tą najwyższą dla wszystkich wartość. Już dawno złożyłam sobie wieczystą przysięgę, że to uczucie nigdy mnie nie oślepi. Edukacja, wykształcenie, praca i pasja. Nic więcej. Zawsze podążałam swoją drogą. Wybierałam czasami te najbardziej kręte ścieżki, ale nigdy nie składałam własnym ambicjom pustych obietnic, bo zbyt wiele ich usłyszałam, abym mogła dopuścić do powielania błędów tych ludzi, których miałam za najbliższych.

 ,,Żyjemy w świecie gdzie wrażliwość to choroba psychiczna, a dążenie po trupach do celu jest sposobem na sukces.''

***********************
Jest i numer 1.
W tym rozdziale poznajemy jedną z dwóch głównych bohaterek.
Będzie to historia perypetii różnych kobiet.
Części historii będą pisane na przemian.
Raz opowieści z życia bezwzględnej Lukrecji, a raz z przeżyć pięknej Rosie.
Co sądzicie o tym tworze?
Czekam na Wasze opinie.
Pojawiłam się wcześniej niż planowałam, gdyż znalazłam trochę czasu na spisanie powyższego pomysłu. 
To nie zmienia jednak faktu, że bohaterów ze świata sportu poznamy 17 czerwca.
W tej kwestii musimy być cierpliwi.
Na ,,Wiara czyni cuda'' jest bowiem remis i nadal nie wiem kogo wybrać do opowieści.
Jeśli ktoś jeszcze nie głosował w ankiecie to zapraszam 
Pozdrawiam ;*.