Obudził mnie hałaśliwy, drażniący dźwięk
alarmu, który nastawiłam już dwa dni wcześniej, aby mieć stu-procentową
pewność, że nie spóźnię się do mojej nowej, a w zasadzie pierwszej,
prawdziwej, zarobkowej pracy. Po otworzeniu oczu, zastałam ten sam,
pomalowany na biało sufit. Wokół mnie roztaczały się drobinki kurzu,
które były widoczne dzięki słońcu, wpadające do pomieszczenia przez
ogromne okno, przyozdabiające przeciwległą do mnie oraz mojego łóżka
ścianę. Odkryłam kawałek kołdry, która szczelnie otulała moje ogrzane
pod wpływem ciepła, bytującego po grubym materiałem pościeli. Na skórze
poczułam lekki dreszczyk spowodowany nutą ekscytacji, a także pewnej
obawy i niepewności. Gdy już w pełni wyłoniłam się spod okrycia
powolnym, aczkolwiek pewnym i stanowczym ruchem zmieniłam swoją pozycje
na siedzącą. Opalone, gładkie nogi bezwiednie opadły prostopadle do
podłogi, a stopy dotknęły zimnych paneli. Zacisnęłam własne, kościste, a
zarazem pokryte cerą o jedwabistym charakterze dłonie na bladoróżowym
prześcieradle. Podparłam przy tym swoją sylwetkę i już po chwili
stanęłam na swych dolnych kończynach. Nabrałam powietrza do płuc i
wykonałam kilka kroków w stronę szafy. Odsunęłam jedne z trzech
ogromnych drzwi rozsuwanego mebla. Moim oczom ukazał się spodziewany
rezultat. Na wieszaku wisiała biała bluzka, zakrywająca zaledwie część
ramion, czarna spódnica do kolan oraz sweterek o tym samym odcieniu co
wspomniana dolna część ubioru. Sięgnęłam po owe rzeczy. Drugą dłonią
chwyciłam czarne, wysokie szpilki i ze spokojem, wymalowanym na twarzy
udałam się w kierunku przestronnej łazienki. Po przekroczeniu progu
owiałam wzrokiem pokój i znalazłam stosowne miejsce dla uszykowanej
kreacji, którą ostrożnie tam umiejscowiłam.
Poranna
toaletka oraz makijaż ku mojemu zdziwieniu nie zajęły mi dużo czasu.
Może dzięki sporemu zapasowi minut potrzebnych na ogarnięcie zewnętrzne i
wewnętrzne posiadałam większe pokłady precyzji, perfekcji i pewności
siebie? Tym razem udało mi się nawet ominąć krok wkładania szczoteczki
od tuszu do własnego oka. Byłam z siebie na prawdę dumna. Butność
wspierała mnie do tego stopnia, że wyparła z pamięci wczorajsze
zdarzenia. Przez chwilę zapomniałam nawet o wypadku mojego
prawdopodobnie pierwszego pacjenta.
Rozczesałam
poplątane włosy i rzuciła ostatnie spojrzenie w swoje odbicie.Wszystko
było na prawdę dopracowane, dopięte na ostatni guzik. Nawet nieszczęsna
spódnica leżała na mojej talii idealnie, a przy okazji opinała, skromnie
wyglądającą, tylną część mego ciała. Klasnęłam z nadmiaru zadowolenia w
dłonie i z uśmiechem na ustach udałam się do kuchni w celu spożycia
posiłku. Śniadanie w postaci tosta z serem i dodatkiem ketchupu było
moim wymarzonym daniem, odkąd skończyłam 10 lat. Zabrałam się więc za
przygotowanie wyśnionego przysmaku.
Kiedy
kończyłam jeść wyśmienity przypieczony chleb, usłyszałam kroki
dochodzące ze strony dobrze znanego mi pomieszczenia. Przeczucie i
intuicja po raz kolejny mnie nie zawiodły i już po chwili zobaczyłam
buzię, nonszalancko uśmiechniętego, Clemensa. Aż mi apetyt odebrało. Na
brzegu talerza odłożyłam więc niewielki kawałek, który ku mojemu
zdziwieniu w mgnieniu oka został pochłonięty przez mojego partnera.
-
Jak Ci się spało? - zapytał, przeżuwając chrupiącą kromkę. - Po
wczorajszej akcji pewnie długo chodziłem Ci po głowie. Może nawet śniłaś
o mnie? - parsknął pod nosem, zakrywając dłonią własne usta, które przy
okazji otarł z zalegających okruszków.
-
Trafiłeś w dziesiątkę! Śniło mi się ogromne zero, którym niewątpliwie
jesteś. - odpowiedziałam, zabierając naczynie do zlewu. Nagle wraz z
jego pojawieniem zniknęła moja sielanka, moje szczęście, wróciła szara,
dobijająca rzeczywistość. Dlaczego sama pakowałam się w zadręczenie?
Musiałam oddać się pracy. Praca ponad wszystko.
-
Przyznaj, że podobało Ci się te kilka marnych sekund pocałunku. Jestem w
tym mistrzem. - odrzekł, zupełnie ignorując moją wypowiedź. Odwróciłam
się tyłem i puściłam strumień zimnej wody, aby móc obmyć szklany
przedmiot. - Nie odgryziesz się? - usłyszałam te słowa tuż koło mojego
ucha. Omal nie podskoczyłam ze strachu. Następnie poczułam jego ręce na
biodrach. ,,O nie! Tym razem nie zadrwisz ze mnie.'' Chwyciłam jego
dłonie z całej siły i pozbyłam się zbędnego balastu. Zanim zdążył
ponowić wcześniejszą czynność wzięłam jego ulubiony kubek od kawy, który
spoczywał na drewnianej suszarce i rzuciłam nim o jasne kafelki.
Natychmiastowo rozbił się na mniejsze kawałeczki.
- Jeśli nudzi Ci
się do tego stopnia, że zaczynasz stroić sobie ze mnie niedojrzałe
żarciki, to masz właśnie możliwość na wypełnienie wolnego czasu
sklejaniem ukochanego kubka lub jechaniem po nowy. Miłej zabawy. -
rzuciłam, a moje kąciki ust niemal od razu powędrowały ku górze.
Wyminęłam jego zdezorientowaną, osłupiałą posturę i powróciłam do
własnego królestwa, ostoi, innego wymiaru. Zabrałam torebkę, kluczyki od
samochodu oraz telefon. ,,To jest mój dzień i nic mi go nie zepsuje.'' -
pomyślałam i udałam się do wyjścia.
***
Siedziałam w moim osobistym gabinecie, doszczętnie analizując każde słowo, zawarte w wypełnionej niemal po same brzegi karcie przydzielonego mi pacjenta. Nie myliłam się w wróżbiarskiej kwestii. Wysoki blondyn, przyglądający się mojemu zdjęciu, wielki skoczek, niemal bohater narodowy Austrii - Michael Hayboeck. Imię i nazwisko było mi już znane, więc z rozmachu pominęłam ten aspekt. Znajdowały się tam bardzo intrygujące informację : wzrost, waga, kolor oczu, stan cywilny... Przewróciłam oczami i odrzuciłam dziwne myśli, które przez moment zagościły w moim umyśle, po przestudiowaniu wyrazu ,,singiel/wolny''. Przejechałam opuszkami palców po krawędzi śnieżnobiałego papieru. Złamana kość piszczelowa, zerwane więzadło krzyżowe w lewym kolanie. Co najmniej rok przerwy. Westchnęłam cicho i odłożyłam kartkę na bok. Potarłam zewnętrzną część dłoni i zaczęłam tworzyć w głowie przeróżne scenariusze jego reakcji na szokujące wieści. Po upływie krótkiego czasu zacisnęłam rzędy perlistych zębów i wstałam zza biurka. Szybkim, zdecydowanym krokiem podeszłam do mahoniowych drzwi, od zewnątrz pomalowanych na biało i pchnęłam je do przodu. Nie opierały się, umożliwiając mi wyjście na korytarz i poczucie tego okropnego, szpitalnego zapachu. W rozległej fali wiadomości, szumiących w moim mózgu odnalazłam sposób an dojście do sali o numerze 5. Ponownie pokonałam ,,wrota''. Od razu rozejrzałam się po pomieszczeniu, które z wyjątkiem leżącego w narożnym łóżku mężczyzny, pasującego do otrzymanego przeze mnie opisu, było zupełnie puste. Odchrząknęłam cicho, jednak nie uzyskałam jakiejkolwiek reakcji. Dopiero kiedy podeszłam blizej i dokładnie przyjrzałam się twarzy owej postaci, spostrzegłam, że jest pogrążony w głębokim śnie. Na pewno z powodu bólu wywołanego tak okropnym urazem, dostał środki uspokajające i nasenne. Usiadłam na czarnym, plastikowym krześle, które stało tuż przy szpitalnym miejscu spoczynku. Nie wiem co było ze mną nie tak, ale mogłam wpatrywać się w te niemal anielską buzię godzinami. Gładka, jasna cera, idealna kości policzkowe i lekko zsiniałe, odrobinę spierzchnięte usta. Jedna bezwiedna kropelka potu, stoicko utrzymywała się na jego czole. Oddychał całkiem miarowo, jak gdyby nic mu nie dolegało. Wtedy w mojej głowie zapaliła się czerwona, rażąca po oczach lampka. Potrząsnęłam lekko jego ramieniem. Brak ruchów. Stracił przytomność. Szybko nacisnęłam przycisk, wzywający pomoc medyczną. Spanikowałam. Ostatnie co pamiętam przed doznaną agonią i szokiem to fakt, iż obiecałam, że nic nie zmieni mojego podejścia do życia. Nie wiedziałam jak bardzo bezdenna i pusta okaże się ta obietnica.
,,Lata szczęśliwe są latami zmarnowanymi, praca postępuje tylko w cierpieniu.''
***********************************
Jest i siódemka, którą udało mi się napisać już tydzień temu.
Mam nadzieję, że Wam się podoba.
Miłego dnia. ♥
Pozdrawiam. ;*